Mrówka i słoń
Mrówka i słoń
Podczas, kiedy wszyscy czekamy na rozwój wydarzeń, spekulując czy prezydent Trump wprowadzi stan wyjątkowy czy nie, jego przeciwnicy nie pozostają bezczynni. Wypatrując znaków na niebie i ziemi, spodziewając się lada chwila „Cudu nad Potomac” – dziesiątek czarnych helikopterów lądujących przy budynku Parlamentu i żołnierzy wyprowadzających setki polityków w kajdanach – nie zauważamy, że fundamentalne prawa wolnych ludzi zostają nam brutalnie zabierane.
Mam na myśli oczywiście wolność wypowiedzi. To nie jest jakieś iluzoryczne spostrzeżenie wywróżone z fusów po kawie pozostawionych przez Nancy Pelosi w jej gabinecie. To są niezaprzeczalne fakty. Wielu z nas oburzało się, że byliśmy cenzurowani przez Facebook. Niektórzy traktowali to poważniej, inni mniej. Dla wielu była to w sumie zabawa, polegająca na licytowaniu się, ile razy i na jak długo zostawali zamknięci w Facebookowym więzieniu. Podobno za niestosowanie się do jakiś wymyślonych standardów społecznościowych.
Potem nastąpiło poddawanie w wątpliwość rzetelności tak zwanych “postów”, poprzez mechanizm określony jako “fact check”. Kiedy to nie przyniosło żadnych rezultatów, cenzorzy Facebookowi obnażyli swoje kły i zaczęli po prostu usuwać niewygodne wpisy. Garstka polityków coś tam zaczęła mówić na ten temat (np. senator Cruz), ale – jak zawsze – skończyło się na gadaniu.
Do akcji wkroczył następny gigant platform społecznościowych – Twitter. Szef Twittera, Jack Dorsey, postanowił, że będzie decydował o tym, co jest politycznie słuszne, a co nie. Będąc z przekonania socjalizującym lewakiem, nakazał progresywnie zwiększającą się cenzurę wszystkich wpisów niezgodnych z jego wizją świata. Apogeum akcji było permanentne pozbawienie prezydenta USA dostępu do tej platformy. Plus kilkudziesięciu z jego najbardziej aktywnych popleczników.
W chwili pisania tego felietonu, przeróżne platformy społecznościowe wręcz prześcigają się w “banowaniu” Trumpa i jego fanów. Jest to niewątpliwie odbierane z radością przez tych, którzy organicznie nienawidzą Trumpa. Ta nienawiść jest tak głęboko zakorzeniona, że ludzie ci są w stanie poświęcić wszystko, aby tylko w jakiś sposób zaszkodzić Trumpowi czy jego sympatykom. Nawet kosztem własnej wolności…
Ja, szczerze mówiąc, nie mam zasadniczo problemu ze zrozumieniem tego, że jakaś platforma społecznościowa narzuca użytkownikom swoje poglądy, czy cenzuruje je w jakiejś formie. Gdybym miał swój portal internetowy, też nie zapraszałbym tam lewaków czy genderystów. Ale nie brałbym pieniędzy od rządu federalnego ani nie korzystał z ochrony prawnej oferowanej przez ten rząd. Paragraf 230 Sekcji 47 Kodeksu USA zezwala takim Zukerbergom i Dorseyom na moderowanie wypowiedzi umieszczanych na ich platformach, czyli na cenzurę. Problem jednak polega na tym, że jest to niezgodne z Konstytucją. Jak to możliwe? Okazuje się, że za pieniądze wszystko jest możliwe. W 1996 roku kongres USA przegłosował Ustawę o Przyzwoitości w Przekazach Medialnych (Decency in Communication Act). Ustawa ta wkrótce została odwołana jako niezgodna z Konstytucją, ale sekcja 230 jakimś dziwnym trafem pozostała w Kodeksie do dzisiaj. Obecnie jest używana do arbitralnego cenzurowania wypowiedzi. Oczywiście dla ogólnego dobra społecznego.
W czasach PRL-u cenzura była nieodłącznym elementem świata pisarskiego. Wielu publicystów wyspecjalizowało się w używaniu alegorii do przedstawiania swoich myśli. Pamiętam jak w czasopiśmie “Działkowiec”, które okazało się w latach stanu wojennego jednym z ciekawszych intelektualnie periodyków, ktoś “popełnił” artykuł pod tytułem “Mrówka i słoń”. Cztery strony uczty duchowej opisującej rzekomo zmagania i koegzystencje tych dwóch zwierząt, a jednocześnie cięty paszkwil na sytuację ustrojową w ówczesnej Polsce.
Pierwsza poprawka do Konstytucji mówi o wolności słowa. Jakże wyświechtany jest ten frazes! Kiedy wyemigrowałem z Polski do USA w 1987, już wtedy zdałem sobie sprawę, jak zakłamane jest to państwo. Byłem wtedy kierowcą busa kursującego pomiędzy lotniskiem O’Hare a hotelem. Naszymi klientami były głównie załogi samolotów krajowych – United, American, itd. Akurat był to miesiąc, w którym odbywały się wybory Miss America. Ku mojemu zaskoczeniu, dowiedziałem się, że jest jednocześnie coś takiego jak Black Miss America. Dla przybysza z obcego kontynentu było to nie do ogarnięcia. Jeżdżąc w środku nocy na lotnisko często próbowałem poruszać ten temat z moimi pasażerami. Ale od razu zauważyłem, że o ile mogłem swobodnie o tym rozmawiać, kiedy wiozłem jednego pilota czy stewardesę, o tyle już nikt nie był tak rozmowny, gdy było ich dwóch lub więcej.
Wolność słowa jest podstawą zdrowego ustroju politycznego. Tylko ci, którzy mają coś do ukrycia, wprowadzają cenzurę. Tym, co jest ukrywane, jest zazwyczaj prawda. Wolność słowa jest zawsze opłacana ryzykiem, że ktoś będzie miał też prawo do wygłaszania bredni czy moralnych obrzydliwości. Ale to cena, którą trzeba za to zapłacić. Bo wszelkiego rodzaju moderowanie wypowiedzi prowadzi niechybnie do ograniczania wolności. Liberalnym, demokratycznym, lewackim anty-Trumpowcom może się ta cenzura wydawać czymś wspaniałym w tym momencie w historii USA. Ale powinni sobie zdać sprawę, że jak każda rewolucja i ta zacznie z czasem pożerać swoje dzieci. Okaże się, że cenzura poszła za daleko i oni też nie mogą mówić tego, co chcą. Ale wtedy będzie już za późno. Pozostanie im jedynie pisanie o mrówce i słoniu…
Marcin Vogel
Comments (0)