Covidowa Eucharystia
Covidowa Eucharystia
Odnoszę coraz częściej wrażenie, że podejście wielu ludzi do kwestii dosyć iluzorycznego wirusa zaczyna coraz bardziej przypominać formę religii. Większość zachowań oparta jest nie na logicznych wnioskach i faktach, ale na wierze. Został wprowadzony nowy system wartości, a co najważniejsze – nowy sposób podkreślania swojej pozycji społecznej.
Od początku tej masowej operacji psychologicznej, dokonywanej na ludności całej kuli ziemskiej, można było zauważyć, do kogo najlepiej trafiały sprytnie preparowane szokujące widomości o nieuchronnej zagładzie. Ku wielkiemu często zdumieniu, zaczęliśmy obserwować naszych znajomych – skądinąd wydawałoby się normalnych ludzi – popadających w irracjonalną psychozę strachu. Niektórzy w ogóle zaniechali wychodzenia z domu, inni rozbierali się do naga w garażach i pakowali swoje ubrania w plastikowe worki, aby natychmiast wyprać je we wrzątku, inni zamawiali jedzenie na Amazon Fresh i zostawiali na zewnątrz domu przez siedem dni w ramach kwarantanny. Ci bardziej odważni dokonywali aktów heroizmu wybierając się poza relatywnie bezpieczny obszar swojego domostwa, oczywiście zabezpieczając się maseczkami, przyłbicami, rękawiczkami, a czasem i jednorazowym białym kombinezonem.
Wielu z nas, ze mną włącznie, miało wrażenie, że obudziliśmy się w jakimś czeskim filmie z epoki surrealizmu. Na próżno jednak było uświadamianie przestraszonych, tłumaczenie zrozpaczonym, dyskusje z zaślepionymi. Propaganda covidowa zbierała coraz większe żniwo wyznawców. Strach jest bez wątpienia jednym z największych motywatorów i dało się to dobitnie odczuć w ostatnich czasach. Pomimo statystycznych faktów, podawanych dla ironii przez tę samą agencję rządową, która nakładała na społeczeństwo coraz większe restrykcje – ogromne rzesze ludzi zachowywały się tak, jakby mieli za chwilę odejść z tego świata od odmiany grypy z prawie 100% stopniem przeżywalności.
Kiedy wreszcie miażdżąca siła faktów zaczęła pokazywać, że Covid-19 to zasadniczo globalna ściema, siła argumentu przeniosła się na wyżyny moralne. Ja noszę maseczkę nie dlatego, że coś to daje, ale dlatego – uwaga! – bo jestem lepszym człowiekiem. Ja smaruję się żelem bakteriobójczym nie dlatego, że zabije wirusa – bakterie a wirus to dwa inne światy – ale dlatego, że dbam o innych. Ja nie szwendam się bezcelowo po parku czy laskach, bo robię swoje, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się tej śmiertelnej pandemii. Ci najbardziej wzorcowi Covidianie sygnalizowali swoje ponadprzeciętne cnoty jadąc samemu samochodem lub biegając po parku w maseczce.
Było jasne, że tworzy się wyższa moralnie sfera ludzi, Covidian, którzy zaczynali patrzeć na nas, prostych ludzi, jak na plebs wymagający stałej kontroli i odpowiedniego ukierunkowania. Moralna wyższość Covidian tworzyła więź między nimi, która rosła w siłę w miarę tego, jak coraz bardziej absurdalne stawało się ich zachowanie.
I wreszcie nadeszły szczepionki. Informacje o ilości nowych zakażeń i zgonów zostały stopniowo wyciszone w mediach, a cały nacisk zaczęto kłaść na konieczność zaszczepienia się. W tym frontalnym ataku zjednoczyły się wszelkie możliwe siły zła na tym padole łez. Od Chin do Unii Europejskiej, od Waszyngtonu do Watykanu. O tak, nie mogło przecież zabraknąć Wielkiego Kuglarza, papieża-przebierańca, masona i ukrytego apostaty, Jose Bergoglio, zwanego przez naiwnych Papieżem Franciszkiem.
Nie było istotne, czy szczepionki to rzeczywiście szczepionki, czy jedynie wehikuły do wprowadzania do organizmu ludzi zmodyfikowanych genów, które z czasem doprowadzą do unicestwienia swoich nosicieli. Nie było istotne, czy używano do ich opracowania i produkcji komórek z zamordowanych dzieci. Nie ważne było, że producenci z niepojętną wręcz perfidią uprzedzali, że jednym ze skutków ubocznych może być śmierć. Nie było wreszcie ważne, że szczepionki te ani nie chronią zaszczepionego przed zakażeniem, ani nie przeciwdziałają przenoszeniu wirusa na innych. Masy Covidian ustawiały się w kolejkach do punktów eksterminacyjnych – hmm – to znaczy punktów szczepień. Nie potrafię uciec od analogii kolejek stojących po “prysznic” w Oświęcimiu…
Ale dla Covidian otrzymanie szczepionki jest aktem porównywalnym (a w ich umysłach zapewne przewyższającym) otrzymanie Komunii Świętej. Przenosi ich to w najwyższy wymiar covidowej religii – do covidowego stanu Łaski Uświęcającej. Teraz nawet śmierć im nie straszna, jako że spełnili swój obywatelski obowiązek, a przy okazji – może, może – udało im się oszwabić Kostuchę. I jak we wszelkich ważnych chwilach ich życia, Covidianie czują się moralnie zmuszeni do oświadczania wszem i wobec, pod postacią specjalnych ramek profilowych na Facebooku, że stali się ambasadorami lepszego jutra.
Po dłuższym okresie uświadamiania zagubionych i zastraszonych o tym, jakie czekają ich okrutne konsekwencje zaszczepienia, doszedłem wreszcie do wniosku, że byłem w błędzie. Tak, oświadczam oficjalnie, że jestem entuzjastycznym wręcz zwolennikiem szczepionek! Czy to Astra Zeneca – Nie-Zgadniesz–Co-Cię-Czeka, czy to Comirnaty – Umieraj-Na-Raty, czy Johnson & Johnson – Nasza-Szczepionka-Też-Szczypie-Jak-Szampon. Bo powiedzmy sobie szczerze – kiedy ci wszyscy zaszczepieni – otumanieni przez media, zastraszeni utratą życia, z którym i tak nie wiedzieli co zrobić, lewacko-imperatywnie zboczeni i ideologicznie zdeprawowani – odejdą za dwa, trzy lata do swojej cudownej covidowej Valhalii, świat będzie inny. Nie wiem czy lepszy, czy gorszy. Ale na pewno mniej zaludniony. A ja bardzo lubię szerokie, bezludne przestrzenie.
Marcin Vogel
Comments (1)