Wyznania gryzipiórka
Wyznania gryzipiórka
Muszę przyznać się – bez bicia – że od jakiegoś czasu opuściła mnie pisarska wena. Do tej pory, całkiem bez wysiłku, udawało mi się sklecić mniej lub bardziej błyskotliwe felietony, które cieszyły jednych, podnosiły ciśnienie innym, ale zawsze pozostawiały jakiś ślad. Ostatnio jednak zaczynam coraz bardziej chyba wątpić w celowość tego całego pismakowania.
Z jednej strony, kiedy wreszcie dojdzie się do sedna sprawy, powtarzanie, że cały świat wokół nas oparty jest na walce dobra ze złem staje się – co najmniej – monotonne. Trzeba być rzeczywiście dosyć ospałym umysłowo, aby tego nie dostrzegać. A przeganianie się w pokazywaniu palcem na coraz bardziej rażące przykłady tego stanu rzeczy – to banalna rozrywka dla ubogich.
Zawsze, kiedy zasiadam do napisania następnego felietonu mam nadzieję, że tym razem uda mi się powalić moich czytelników z nóg. Nasączyć ich oczy intelektualną rozkoszą, a ich uszy wypełnić niebiańską harmonią trafnie dobranych słów. I, czasami, w pewnym wymiarze, może i mi się to udaje. Ale nawet najbardziej – za przeproszeniem – płodna macica nie może ciągle rodzić pereł.
Jesteśmy non-stop zalewani trywialnymi wiadomościami przebranymi za absolutnie najważniejsze i najprawdziwsze fakty, które musimy tu i teraz skonsumować. Jak konkurować o atencję czytających z tak przekonanym o własnej wyższości konkurentem? Ksiądz profesor Tadeusz Guz (chyba jeden z najwybitniejszych filozofów obecnego stulecia), powiedział onegdaj, że jego stosunek do mediów głównego nurtu jest “prawie kompletnie wyzerowany, albowiem nawet (jego) intelekt nie jest w stanie sprostać tej nawałnicy obłudnej nieprawdy.” Kłam tak długo, aż to kłamstwo stanie się przynajmniej częściowo prawdą, jak mawiał wujek Goebbels…
Jedenastego września 2001 roku, kilkunastu afgańskich pastuchów kóz dokonało podobno jednego z najbardziej spektakularnych ataków terrorystycznych na świecie. Życie na naszej planecie uległo jakościowej przemianie, osowiałe w bólu społeczeństwo przyjmowało coraz to bardziej inwazyjne zachowania, skierowane… przeciwko niemu. Nie zapomnę tego zdjęcia, gdzie na jakimś amerykańskim lotnisku, pracownica Transportation Security Administration, muzułmanka, ubrana w te swoje suknie i z twarzą zakrytą hajibem, przeszukiwała bardzo wiekową zakonnicę…
Na parę miesięcy przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku, zdezorientowany Joe Biden, okazujący wszelkie cechy osoby ze starczą demencją, dumnie ogłosił, że partia demokratyczna tym razem stworzyła najbardziej skorumpowany system wyborczy, a zatem jest pewien swojej wygranej. Tak, to jest nadal – pomimo szalejącej cenzury – dostępne na necie.
Jak zauroczyć swoich czytelników, kiedy wokoło nas odbywa się festiwal cudów na patyku? Niewidoczni wrogowie, przebrani za wirusy, atakują ludzi bezobjawowo, a jednak powodują miliony zgonów na całym świecie. Wojny, które powodują natychmiastowe zaginięcie tychże wirusów, a jednocześnie, w których prawie nikt nie umiera a linia frontu stoi w miejscu jak w filmie, który się zaciął. Pomimo tego, że cały “postępowy” świat pomaga militarnie jednej stronie, Ukrainie – tej kolebce nienawiści do Polski i Polaków, epicentrum światowej korupcji i globalnych zboczeń. Wielkoszlemowe turnieje tenisowe, do których nie dopuszcza się niezaszczepionych sportowców (mimo, że na widowni jest kilkanaście tysięcy niezaszczepionych widzów) ale rozwodzi się poetycko na temat Igi Świątek, która coraz częściej sięga po różnego rodzaju cwaniackie zagrywki (typu wymiana rakiet w trakcie gry lub strategicznie dobrane przerwy na potrzeby fizjologiczne), bo sam poziom jej gry nie zawsze gwarantuje wygraną.
Jak w tym harmiderze szmiry i pseudo ważności złapać czytelnika za rękę i poprowadzić w nieznane przestrzenie nowych, intelektualnych i emocjonalnych przeżyć? Tak bardzo zazdroszczę tym kolegom i koleżankom gryzipiórkom, którzy mogą z całą aurą przekonania o wartości i ważności wydarzenia donieść, że “policja poszukuje dwóch młodych mężczyzn w wieku od 18 do 21 lat, którzy dokonali napadu z bronią w ręku w rejonie Lincoln Park w sobotę, o 2:15 nad ranem.”
Od czasu do czasu, w trakcie jakiejś prelekcji czy innych spotkań z ludźmi, podchodzi do mnie – zazwyczaj – starszy pan czy pani i często ze łzami w oczach dziękuje mi za to, co robię. Że piszę i mówię to, co myślę. Bo oni też tak myślą. Że nie boję się nazywać zło – złem, zboczenie – zboczeniem, korupcję – korupcją. Bo to dodaje im otuchy, mówią. Podtrzymuje ich przy życiu w tych mrocznych, totalitarnych czasach, którym wielu z nich są znane pod inną nazwą. I prawda jest taka, że to właśnie dla nich piszę te felietony. Bo wszyscy wiemy, że nikt nie wylądował na księżycu, że atak na Pearl Harbor spowodowali Amerykanie, że Kennedy’ego nie zabił żaden przypadkowy Lee Harvey Oswald, że 9/11 to była zbrodnia przeciwko ludzkości z pewnością nie popełniona przez pastuchów z Afganistanu, że Covid-19 to była, jak do tej pory, największa manipulacja społeczna popełniona w historii świata, jak również wiemy, że fluor zabija komórki mózgowe, ale jest wlewany hektolitrami do wodociągów miejskich. Wiemy też, że homoseksualizm i transgenderyzm są zboczeniami seksualnymi, klasyfikowanymi do stosunkowo niedawna jako zaburzenia umysłowe.
Tylko nie każdy chce to powiedzieć…
Marcin Vogel
Comments (0)