Jedyne, co potrzebujesz…
Jedyne, co potrzebujesz…
Może ci wszystko wybaczyć, może być toksyczna, może doprowadzić do szaleństwa, może być niewinna i zarazem można nią być opętanym. Jest ulotna i trwa wieki, spędza sen z oczu, podnosi ciśnienie, prowadzi nas do nieba, ale też może być czystym piekłem. Jest idiotyczna, naiwna, nigdy nie wyrachowana, ale zawsze zaskakująca. Marzymy o niej, pragniemy jej, nie rozumiemy jej, wulgaryzujemy ją, a jednocześnie jesteśmy w stanie oddać za nią życie. Miłość…
Bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że o miłości napisano najwięcej prozy, poezji, traktatów naukowych, komedii, oper, tragedii, a nawet i… podręczników. Miłość jest i będzie najbardziej fascynującym zjawiskiem w naszym, ludzkim życiu. Bez niej nie jesteśmy zdolni poprawnie egzystować, ale z nią nasza egzystencja jest często bardzo skomplikowana.
Zaletą świadomego życia jest możliwość krytycznego obserwowania świata i wyciągania własnych wniosków. Im dłużej żyję, tym staje sią to dla mnie coraz bardziej oczywiste, że życie pozbawione miłości jest, zasadniczo, puste. Widać to naokoło, jak na dłoni: koledzy, spotykający się na drinka, którzy potrafią już tylko rozmawiać o ilości kasy, którą natrzaskali, młode kobiety, opowiadające sobie o wakacjach, na których były lub pragną być (oczywiście, kiedy będzie kasa lub sponsor), młodzi chłopcy i dziewczyny godzinami analizujący walory ich nowych, super-smart telefonów. Te wszystkie rozmowy, te wszystkie międzyludzkie interakcje, są tak jałowe, jak – za przeproszeniem – gaza opatrunkowa.
Gdzie podziała się miłość? Czy tak, jak wstydliwe dziecko, które ciągle było wyśmiewane, ukryła się gdzieś na odludziu? W czasach, kiedy wulgarność i chamstwo są cool, kiedy pokazywanie swoich uczuć jest uważane za oznakę słabości, kiedy delikatność i takt są kojarzone raczej z homoseksualizmem niż normą zachowania – trudno się dziwić, że prawdziwa miłość ukrywa się gdzieś w mrocznym zakątku naszej jaźni.
A przecież bez niej nic nie jest możliwe. No, może poza chaosem, zwątpieniem i rezygnacją. To miłość zawsze i wszędzie była motorem napędowym sztuki. Ile przepięknych obrazów powstało ręką natchnionych miłością malarzy, ile tragedii wypłynęło z piór pisarzy, których serca miłość roztrzaskała na tysiące kawałków, ile rzeźb zostało wypełnionych miłością, ile pałaców, altanek, czy nawet dworców kolejowych zostało zaprojektowanych przez zakochanych architektów?
Miłość kształtuje – a przynajmniej powinna kształtować – stosunki międzyludzkie. Jeżeli świat będzie opierał się tylko na wartościach ekonomicznych, to daleko – jako planeta – nie zajedziemy. Masz elektryczny samochód? Bo ratujesz planetę, rzecz jasna. Pomyślałeś o tym głodnym, wycieńczonym dziecku gdzieś w Afryce, które swoimi paluszkami wydziera w kopalni kobalt niezbędny do produkcji twojego, ekologicznego i politycznie słusznego pojazdu?
Trudno jest rozpoczynać wojny w imię miłości (co prawda stary Menelaos dokładnie dlatego rozpoczął wojnę trojańską), nadziewać dzieci na płot, czy zabijać w komorach gazowych kobiety i starców. Trudno jest podbijać suwerenne państwa, narzucać swoją – jedynie słuszną – ideologię innym, zniewalać narody i poszczególnych ludzi w imię miłości. Dlatego właśnie miłość jest teraz tak bardzo prześladowana. Ośmieszana, spłycana, przeseksualizowana, wykpiwana, znienawidzona. Bo w okresie kultu tego, co najgorsze, najbardziej nikczemne, najbardziej plugawe – miłość jest zagrożeniem.
Bo miłość rządzi się swoją logiką. Swoimi zasadami. Miłość chce dobrze dla innej osoby. Miłość usprawiedliwia poświęcenia, wybacza pomyłki, nie zaprząta sobie głowy czy inwestycja jest udana. Miłość jest bezinteresowna, nie oczekuje pochwał i wdzięczności, doceniania i oklaskiwania. Miłość nie potrzebuje świadków, nie chce być oceniania przez jakichkolwiek sędziów, nie chce być ustawiana w jakimkolwiek rankingu. Miłość po prostu jest.
A jednak coraz bardziej, miłość jest spychana na bok. Pod różnymi pretekstami, mniej lub więcej wulgarnie, mniej lub bardziej dosadnie i jednoznacznie. Jest dla mnie oczywiste, że świat bez miłości byłby jakimś kosmicznym horrorem. Ci, którzy uzurpują sobie prawo do rządzenia nami, wiedzą, że miłość to żywioł, którego nie da się opanować. Ale bez niej wszystko wygląda szaro i martwo. Nie bez kozery opętani wielcy tego świata zatem próbują – bezskutecznie, jak na razie – wkomponować element uczucia w ich ostatni szatański wymysł – Artificial Inteligence (AI). I nie bardzo im to wychodzi. Bo miłości nie da się zapisać matematycznie. Bo miłość ma również taką cechę, która rozkłada wszystkie równania różniczkowe – miłość jest nieprzewidywalna.
Wielu dużo lepszych, mądrzejszych i doświadczonych ludzi ode mnie próbowało przekazać kwintesencję miłości. Petrarka napisał sonety, Shakespeare – Romeo i Julię, Homer – Illiadę, Alexnadros z Aten wyrzeźbił Venus, ks. Jan Twardowski nawoływał, aby spieszyć się kochać, Leśmian mówił o słowach, wywołujących dreszcze, Pan Bóg oddał swego własnego syna na mękę ukrzyżowania, bo tak pokochał ludzi… Ja tak sobie myślę, że nie musimy wspinać się aż tak wysoko. Wystarczy, że zanucimy sobie od czasu do czasu – all you need is love, tralalalal, all you need is love, tralalala, all you need is love, love, love is all you need…
Marcin Vogel
Comments (1)