Oh, Izraelu!
Oh, Izraelu!
Od momentu, kiedy przyjechałem do USA, a było to już prawie 40 lat temu, zauważyłem dosyć zagadkowe zjawisko, a mianowicie powszechne poparcie dla państwa Izrael.
Wkrótce zacząłem tłumaczyć to stosunkowo dużą ilością żydów w Stanach. Potem zorientowałem się, kto zarządza bankami, światem rozrywki, dziennikarstwem. Otworzyły mi się oczy na biznesowe układy starszych braci w wierze, na ich koneksje polityczne i ogromne ilości barci mojżeszowych pracujących dla przeróżnych agencji rządowych. No i, rzecz jasna – polityków pochodzenia żydowskiego. Ale mimo to, coraz częściej coś i tu nie pasiło, jak mawiał mój śp. dozorca, pan Mieczysław…
Państwo Izrael jako twór geograficzny istnieje od 1948 roku. Generalnie rzecz ujmując, Brytyjska Korona przygotowała im kawałek pustyni, zamieszkałej przez Palestyńczyków i literalnie na ostrzach brytyjskich bagnetów wprowadzili plemię mojżeszowe do nowego domu. Nietrudno zrozumieć, że dotychczasowi mieszkańcy tego kawałka pustyni – jakkolwiek jałowej – nie byli tym obrotem rzeczy zachwyceni. Praktycznie od pierwszego dnia istnienia państwa Izrael jego sąsiedzi wzięli się za łby. I tak jest po dziś. Ale mnie nie obchodzi w gruncie rzeczy lokalny konflikt między pustynnymi szczepami zjadaczy kóz. Mnie bardziej fascynuje, dlaczego i skąd bierze się to totalne poparcie dla państwa żydowskiego wśród mieszkańców Europy Zachodniej, ale przede wszystkim – Stanów Zjednoczonych? Sądzę, że będziecie państwo tak samo zaskoczeni moim odkryciem, jak ja…
Wszystko zaczęło się od chrześcijańskiej herezji syjonistycznej. Tak, dobrze napisałem – chrześcijańskiej. Otóż protestanci (początek XVI wieku) przyjęli jedną z kardynalnych zasad, która po łacinie brzmi solo scriptura. Zasadniczo oznacza to, że jeżeli czegoś nie ma w Biblii, to nie istnieje, a jeżeli coś jest – to jest to literalnie święta prawda. W Księdze Rodzaju, rozdział 12, mowa jest o tym, że kto pomaga Izraelowi, pójdzie do nieba, a kto jest przeciwko Izraelowi, pójdzie do piekła. Problem polega na tym, że według interpretacji katolickiej, wymieniany często w Starym Testamencie Izrael czy Syjon to synonim kościoła ustanowionego przez mesjasza, Chrystusa. Protestanci jednak przyjęli inną, bardziej dosłowną interpretację uważając, że Izrael lub Syjon to konkretne miejsca geograficzne. I stąd zrodziła się chrześcijanka herezja syjonistyczna. Syjonizm to pogląd, że Biblia mówi o fizycznym państwie Izrael i dlatego ma ono boskie prawo egzystencji.
Żeby jeszcze bardziej zakręcić państwu w głowach powiem, że pierwsze wzmianki o syjonizmie miały miejsce na początku XVI wieku, kiedy wcale nie żyd, ale szacowny członek parlamentu brytyjskiego wygłosił przemówienie na temat konieczności „umiejscowienia” Izraela na mapie świata i jednoczesnej jego obrony.
Chrześcijańska herezja syjonistyczna rozkwitła na dobre jednak dopiero w XX wieku. I to – oczywiście – nie bez udziału najbardziej zainteresowanych w jej realizacji. Albowiem nie kto inny jak baron Edmond de Rothschild zlecił niejakiemu C. I. Scofield, wątpliwej reputacji adwokacinie z Kansas, opracowanie Biblii z adnotacjami. Adnotacje te miały służyć lepszemu zrozumieniu Pisma Świętego, oczywiście według pomysłu Barona Edmonda… Biblia z przypisami Scofield’a została opublikowana w 1909 roku i natychmiast stała się hitem wśród protestantów. To, że Księga Rodzaju, rozdział 12 został bardzo wnikliwie wytłumaczony nie powinno nikogo z państwa zaskoczyć.
Protestanci to największa grupa chrześcijan w Stanach Zjednoczonych. Jest ich wiele odmian – luteranie, baptyści, metodyści, zielonoświątkowcy, mormoni, itd., itp. Poza północno-wschodnim wybrzeżem i dużymi aglomeracjami miejskimi, gdzie katolicy są licznie reprezentowani, cała reszta kraju jest zasadniczo protestancka. Protestantów można znaleźć wśród prominentnych polityków, przemysłowców, biznesmenów, ludzi sztuki, lekarzy czy naukowców. Jest ich niewątpliwie więcej niż żydów.
I tutaj jest ten przysłowiowy pies pogrzebany. Jeżeli od dziecka jest ci wbijane do głowy przez twojego przyjaznego pastora, że warunkiem zbawienia jest wspieranie Izraela, bo tak jest napisane w Biblii, to nic dziwnego, że każdy protestancki polityk na wstępie deklaruje swoje poparcie dla państwa Izrael. To nie jest dla protestantów kwestia sympatii dla żydów czy przekonania o tym, że Żydzi są narodem wybranym i powinni prowadzić całą ludzkość do świetlanej przyszłości. Dla każdego przeciętnego protestanta poparcie dla państwa Izrael jest absolutną koniecznością, bo od tego zależy ich możliwość zbawienia. I nie ma absolutnie znaczenia, czy armia izraelska morduje dzisiaj bezbronne dzieci i kobiety w Strefie Gazy, czy buduje tam przedszkola dla Palestyńczyków.
Teraz łatwiej zrozumieć chyba, dlaczego od momentu powołania państwa Izrael w 1948 roku nikt na tak zwanym Zachodzie nie sprzeciwiał się izraelskiemu apartheidowi wobec Palestyny, czy systematycznemu marginalizowaniu świata arabskiego. Bo, w końcu, cóż tam jedno czy tysiąc zamordowanych palestyńskich dzieci wobec obietnicy zbawienia…
Marcin Vogel
Comments (0)