Kolegium Elektorów formalnie wybierze prezydenta
Kolegium Elektorów formalnie wybierze prezydenta
Choć miliony wyborców oddają swoje głosy w wyborach prezydenckich w USA, formalnie to nie oni dokonują wyboru, lecz 538 elektorów z 50 stanów i Dystryktu Kolumbii. Wynik głosowania wyborców zwykle odzwierciedla wynik głosowania Kolegium, ale nie zawsze tak bywa.
Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych z pozoru mogą wyglądać jak każde inne: wyborcy zakreślają pole na karcie do głosowania lub wciskają przycisk maszyny przy nazwisku wybranych kandydatów. W rzeczywistości jednak oddają głosy nie tyle na kandydatów, ile na elektorów danej partii. Są to szerzej nieznani partyjni działacze, którzy grupowo są powoływani do Kolegium, gdzie mają oddać – i w większości przypadków zobowiązuje ich do tego prawo – swoje głosy na kandydata wskazanego przez większości wyborców w danym stanie.
Mimo że Kolegium Elektorów funkcjonuje od początku istnienia Stanów Zjednoczonych, tak złożony system wyborczy co cztery lata konfunduje zarówno zagranicznych obserwatorów, jak i samych Amerykanów. Kolegium zostało stworzone przez ojców założycieli zarówno jako bezpiecznik mający chronić przed wyborem niebezpiecznego demagoga, jak i po to, by zrównoważyć wpływy dużych i małych stanów.
Każdy ze stanów ma przydzieloną liczbę elektorów odpowiadającą liczbie reprezentantów w Kongresie USA (każdy stan ma dwóch senatorów, zaś liczba kongresmenów jest proporcjonalna do liczby ludności). Wyjątkiem jest stołeczny Dystrykt Kolumbii (Waszyngton DC), który nie ma reprezentacji w Kongresie, lecz posiada trzy głosy elektorskie. Tyle samo mają najmniej ludne stany Ameryki – Wyoming, Dakota Północna i Południowa, Vermont i Delaware. Najwięcej głosów ma Kalifornia (56), Teksas (40), Floryda (30) i Nowy Jork (28).
Łącznie głosów jest 538, a w niemal każdym przypadku zwycięzca głosowania bierze wszystkie głosy elektorskie w stanie, w którym zwyciężył. Wyjątkiem są Nebraska i Maine.
W Nebrasce cztery głosy elektorskie otrzymuje ten, kto zwyciężył w całym stanie, zaś jeden – w okręgu wyborczym do Kongresu wokół największego miasta Nebraski, Omaha.
W Maine jest podobnie, z tym że stan przydziela po jednym głosie dla zwycięzcy w dwóch oddzielnych okręgach.
Elektorzy zbierają się w poszczególnych stanach 17 grudnia i to właśnie wtedy wybierają prezydenta. Choć w 35 stanach prawo zobowiązuje elektorów do oddania głosu zgodnie z wynikiem głosowania w ich stanie, w pozostałych elektorzy teoretycznie mogą oddać głos, na kogo chcą; jeśli podejmą taką decyzję nazywani są “wiarołomnymi elektorami”.
Zdarzało się to wielokrotnie, a najwięcej elektorów – siedmiu – oddało głosy sprzeczne ze swoim mandatem w 2016 roku. (pięciu przeciw Hillary Clinton, dwóch – przeciw Donaldowi Trumpowi). Nigdy dotąd “wiarołomni elektorzy” nie wpłynęli jednak na wynik wystarczająco, by zmienić rezultat wyborów.
Aby wygrać wybory, zwycięzca musi uzyskać większość bezwzględną głosów elektorskich, czyli 270. Jeśli nie uda się to żadnemu z kandydatów (możliwy jest remis 269-269, albo gdy część głosów zdobędzie trzeci kandydat), prezydenta wybiera Izba Reprezentantów. Tak zdarzyło się tylko raz w historii kraju – w 1824 roku. Niższa izba Kongresu wybrała wówczas Johna Quincy Adamsa, który pod względem liczby głosów elektorów uplasował się na drugim miejscu (głosy te rozłożyły się na czterech kandydatów), lecz w wyborach w Izbie pokonał swojego przyszłego następcę Andrew Jacksona.
Scenariusz taki może się powtórzyć w tegorocznych wyborach; na tym m.in. opierała się w 2020 roku strategia Trumpa. Prezydent dążył do unieważnienia głosów elektorskich części stanów, w których – jak bezpodstawnie twierdził – doszło do fałszerstw wyborczych. Jeśli Republikanie utrzymają większość w Izbie, a Trump przegra wybory, nie jest wykluczone, że taka sytuacja się powtórzy. Niewykluczony jest też remis pod względem głosów elektorskich.
Choć w zdecydowanej większości przypadków wynik głosowania elektorów odpowiada woli wyrażonej przez większość wyborców, nie zawsze tak się działo. Poza rokiem 1824, stało się tak cztery razy, w tym dwa razy w historii najnowszej: w 2016 roku Trump wygrał, mimo że większość Amerykanów zagłosowała na Hillary Clinton, zaś w 2000 roku w ten sam sposób wygrał George W. Bush w wyścigu z Alem Gore’em. Dwa poprzednie przypadki miały miejsce w XIX wieku, a prezydentami wybranymi przez mniejszość wyborców byli Benjamin Harrison w 1888 roku i Rutherford B. Hayes w 1876 roku. Wszyscy reprezentowali Partię Republikańską. Do kolejnej powtórki omal nie doszło w 2020 roku, kiedy do zwycięstwa Trumpowi zabrakło jedynie nieco ponad 40 tys. głosów w trzech stanach (Arizonie, Georgii i Wisconsin), mimo że w skali kraju Joe Biden zdobył aż o 7 mln głosów więcej (4,5 pkt proc.).
Podobny scenariusz może z łatwością wydarzyć się w tym roku. O ile sondaże ogólnokrajowe wskazują często na niewielką przewagę Kamali Harris, to w siedmiu stanach kluczowych, gdzie zdecyduje się wynik Kolegium Elektorskiego różnice między kandydatami są minimalne.
Konsekwencją istnienia Kolegium – zwłaszcza w czasach politycznej polaryzacji – jest to, że w praktyce o zwycięstwie kandydata decydują mieszkańcy stanów wahających się (swing states), gdzie żaden z kandydatów nie ma znaczącej przewagi. W tym roku są to: Pensylwania (19 głosów elektorskich), Georgia (16), Karolina Północna (16), Michigan (15), Arizona (11), Wisconsin (10) i Nevada (6). Tam też niemal wyłącznie koncentruje się uwaga kampanii wyborczych.
Sondaż dla dziennika “New York Times” opublikowany w niedzielę wskazuje na niewielką przewagę Kamali Harris w czterech swing states. Kandydatka Demokratów wygrywa różnicą 3 punktów procentowych w Nevadzie, Karolinie Północnej i Wisconsin oraz jednym punktem w Georgii. Trump prowadzi czterema punktami w Arizonie i jednym w Michigan, a w Pensylwanii jest remis.
Możliwa jest zatem zarówno powtórka z 2016 roku, jak i wygrana Harris mimo zdobycia większej liczby głosów przez Trumpa (ten drugi scenariusz jest nieco mniej prawdopodobny).
W 2020 roku Biden wygrał we wszystkich swing states oprócz Karoliny Północnej. Harris, aby wygrać potrzebuje zdobyć poparcie przynajmniej trzech, a największe szanse ma w Michigan, Wisconsin i Pensylwanii.
Jeśli sondaże pomylą się o więcej niż 6 punktów procentowych w jedną lub drugą stronę, do tego grona mogą dołączyć Teksas (40), Floryda (30), Wirginia (13), Minnesota (10) i Nowy Meksyk (6). Mimo to, w stanach zdominowanych przez jedną z partii, głosy milionów ludzi nie mają praktycznego znaczenia, a o wyniku wyborów decyduje wąska grupa wyborców w niewielkiej liczbie stanów.
Dlatego też, mimo iż jest on umocowany w konstytucji USA, system wyborczy jest krytykowany przez znaczną część wyborców, polityków i komentatorów co cztery lata, a kolejne badania pokazują, że większość Amerykanów chce likwidacji Kolegium. Według sondażu Pew Research za zmianą obecnego systemu i bezpośrednimi wyborami opowiada się 62 proc. wyborców.
Taka reforma wymagałaby jednak zmiany konstytucji, do czego potrzebna jest zgoda 2/3 obydwu izb Kongresu oraz ratyfikacja przez legislatury stanowe 3/4 stanów, co w obecnym klimacie politycznym jest mało prawdopodobne. Inna próba reformy – zaproponowana w 2006 roku inicjatywa paktu pomiędzy poszczególnymi stanami i Dystryktem Kolumbii, na mocy którego zobowiązałyby się one oddawać swoje głosy elektorskie na kandydata, który otrzymał większość głosów wyborców – jak dotąd nie uzyskała aprobaty stanów posiadających większość głosów elektorskich.
Liczba głosów elektorskich według stanu:
3 – Alaska, Delaware, Dakota Południowa, Dakota Północna, Dystrykt Kolumbii, Vermont, Wyoming
4 – Idaho, Hawaje, Maine, Montana, New Hampshire, Rhode Island, Wirginia Zachodnia
5 – Nebraska, Nowy Meksyk 6 – Arkansas, Iowa, Kansas, Missisipi, Nevada, Utah
7 – Connecticut, Oklahoma
8 – Kentucky, Luizjana, Oregon
9 – Alabama, Karolina Południowa
10 – Kolorado, Maryland, Minnesota, Missouri, Wisconsin
11 – Arizona, Indiana, Massachusetts, Tennessee
12 – Waszyngton
13 – Wirginia
14 – New Jersey
15 – Michigan
16 – Karolina Północna, Georgia
17 – Ohio
19 – Illinois, Pensylwania
28 – Nowy Jork
30 – Floryda
40 – Teksas
56 – Kalifornia.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
Comments (0)