Przyjeżdżamy do USA z prawdziwym hitem!
Przyjeżdżamy do USA z prawdziwym hitem!
– Sztuka „Godzinka spokoju”, z którą przybywamy do USA, to prawdziwy hicior! Gwarantuję Państwu, że czegoś takiego jeszcze nie widzieliście – mówi Andrzej Grabarczyk, wybitny polski aktor, który wystąpi z Teatrem Kwadrat 22 lutego w North Shore Center for the Performing Arts w Skokie.

31.08.2021 TEATR KWADRAT , SESJA WIZERUNKOWA AKTOROW , FOT. MARCIN KLABAN
Czy w Pana bogatej, kilkudziesięcioletniej karierze są jakieś momenty zwrotne, momenty krytyczne?
Tak, zdecydowanie. Taką cezurą był stan wojenny, czyli rok 1981. Szkołę ukończyłem w 1978 roku i przez kolejne trzy lata – właśnie do 1981 roku – udało mi się zrobić tyle, ile przez następnych 15 lat… Nie ukrywam, że byłem wtedy dosyć wziętym aktorem, działo się wtedy bardzo dużo – i w telewizji, i w filmie. Zdążyłem zrobić parę pięknych Teatrów Telewizji, parę fajnych filmów. Ale przede wszystkim – spotkać się z ludźmi. I w zasadzie moją pracę dzielę na to z kim pracowałem, z kim nie pracowałem, a z kim chciałbym pracować, a nie zdążyłem.
Po stanie wojennym były myśli o zmianie zawodu?
Cóż, do tego 1981 roku naprawdę dużo się w moim życiu zawodowym zdarzyło. A potem – wiadomo – bojkot filmu, bojkot telewizji, ogólna miernota i taka troszkę niechęć do zawodu. Bo jeśli nic się nie dzieje, człowiek jest młody, a jest już rodzina, o którą trzeba się zatroszczyć, to różne myśli przychodzą do głowy – np. właśnie myśl, czy nie zmienić zawodu. Ale na szczęście to się wszystko odwróciło, choć oczywiście działo się to bardzo powoli. Jedną niezmienną rzeczą jest to, że do 1980 roku przez dwa lata byłem aktorem Teatru Komedia, a przez kolejnych ponad 40 lat jestem aktorem Teatru Kwadrat. To jest mój ukochany i jedyny, wspaniały teatr. I pewnie już go nigdy nie zmienię.
Co jest w nim takiego niesamowitego, że potrafi Pan przez tyle lat wychodzić na tę samą deskę teatralną – w kółko i w kółko i się Panu nie nudzi?
Pracodawców było wielu. Pierwszy był Edward Dziewoński – założyciel teatru, on mnie angażował. Z „Dudkiem” był czas kształtowania takiego aktorstwa – jak to Jurek Turek później mówił – że my robimy w galanterii artystycznej, czyli w komedii. Kiedy ja przyszedłem do Kwadratu (miałem wtedy dwadzieścia kilka lat) i popatrzyłem na ten zespół – Janek Kobuszewski, Andrzej Zaorski, jeszcze był Gajos, czasem grał gościnnie Wojtek Pokora, była Basia Rylska – to pomyślałem: „Czy ja dam radę?”. Bo zaraz po szkole grałem raczej takie dosyć poważne role. Byłem – jak to się wtedy ładnie mówiło – amantem charakterystycznym, ale grałem dosyć poważne rzeczy. A komedia była mi bliska w zasadzie tylko poprzez postrzeganie świata przez różowe okulary. Natomiast tutaj zetknąłem się z prawdziwym aktorstwem.
I jakie było Pańskie główne odczucie?
Takie, że ci wspaniali aktorzy jednocześnie są wspaniałymi ludźmi. Wspaniałymi, przyjaznymi, koleżeńskimi, z którymi warto dzielić los. Obok Janka Kobuszewskiego siedziałem w jednej garderobie przez 30 lat! Bardzo się zaprzyjaźniliśmy i bardzo mu jestem za to wdzięczny. Oczywiście, tego młodego człowieka oni otaczali opieką. Mówili: „To jest dobrze. A to niedobrze. Stać cię na więcej. Tutaj ujmij, tu dodaj”. Ale ja podchodziłem do tych porad zachłannie.
Do Chicago przybywa Pan z całym zespołem Teatru Kwadrat z niesamowitą sztuką – „Godzinka spokoju”, która mnie osobiście bardzo zainteresowała od strony najważniejszego punktu głównego bohatera, jakim jest płyta winylowa. Ta płyta staje się wielkim dla niego problemem. A może te sytuacje, które dzieją się wokół niego, są większym problemem?
Płyta, jak każda płyta winylowa, niesie ze sobą potwornie ciężki i miły ładunek. Ja też jestem amatorem-muzykologiem. Mam winyle, płyty CD, całą kolekcję płyt i wiem, co to znaczy płyta i jej przesłuchanie. Jak człowiek ma ją w rękach, jak ją wącha, rozpakowuje, jak wkłada ją do gramofonu. To jest cała przepiękna oprawa. No ale tutaj bohater nie może posłuchać tej płyty! Dzieją się różne rzeczy – nie będę Państwu zdradzał, co się dzieje, ale on chce mieć tylko godzinkę, żeby posłuchać tej płyty i się nie da. Wszystkie problemy świata, jakie są dookoła, zwalają mu się na łeb. I dochodzi do przewrotu, totalnego przewrotu w jego życiu. W końcowej fazie siada przed tym gramofonem i próbuje słuchać płyty – i też się nie udaje.
To bardzo frustrująca sytuacja.
Frustrująca! Wiecie Państwo – my przyjeżdżamy za Wielką Wodę już któryś raz (ja chyba pierwszy raz w USA byłem w 1999 roku – też z Kwadratem, oczywiście) i przywozimy Państwu sztuki, które są naprawdę hitami. To też jest hit, hicior niebywały. A poza tym my to kochamy grać. Gramy to już chyba z sześć lat, ponieważ dialog jest tak żywy, tak naturalny… Poza tym znamy się jak łyse konie, lubimy się, kochamy być razem i na scenie i poza nią. Więc gorąco zachęcamy Państwa, by zobaczyć tę sztukę, mimo że ona może nie jest taka, jak pozostałe „kwadratowe” – nie jest rozbuchana, nie jest to farsa, to jest komedia (bardzo dobrze napisana). Podejrzewam, że autor, Florian Zeller, mógł mieć podobne kłopoty z jakąś płytą i we wspaniały sposób przelał to na papier.
Paweł Wawrzecki wciela się w postać głównego bohatera. A Pan pojawia się jako kto?
Jako sąsiad, który ma problem związany właśnie z głównym bohaterem. Nie chcę zdradzać co i jak, bo nie chcę odbierać Państwu przyjemności oglądania. Ale naprawdę dzieją się przewrotne sytuacje. Jak to się mówi – będziecie Państwo zadowoleni.
Fragment wywiadu Adama Dobrzyńskiego z Andrzejem Grabarczykiem.
Teatr Kwadrat „Godzinka spokoju”
22 lutego – North Shore Center for the Performing Arts w Skokie
Bilety: mojbilet.com
Comments (0)