Największy wypadek lotniczy w historii USA
Największy wypadek lotniczy w historii USA
Efekt domina z
tragicznym finałem
W piątek 25 maja 1979 roku w Chicago, tak jak w całych Stanach Zjednoczonych, ludzie gorączkowo i z radością kończyli swoje zajęcia mając w perspektywie długi weekend związany z Memorial Day. Dzień był wyjątkowo piękny. Zacierał wspomnienia rekordowych śnieżyc, które zaledwie kilka miesięcy wcześniej nawiedziły Chicago.
Łagodne powiewy znad jeziora Michigan, aromat kwiatów i drzewa pełne ćwierkających rudzików dopełniały świątecznej atmosfery. Na międzynarodowym lotnisku O’Hare American Airlines Flight 191 przygotowywał się do popołudniowego lotu do Los Angeles.
Bilet na lot miała wykupiona ówczesna gwiazda srebrnego ekranu – Lindsay Wagner, znana z serialu sensacyjnego „Bionic Woman”. W ostatniej chwili zrezygnowała z lotu z powodu nagłego napadu mdłości i złego samopoczucia. Dwie godziny przed startem nastąpiła zmiana kapitana samolotu. Za sterami miał zasiąść Walter Lux. O zastępstwo poprosil go kolega. Przed lotem zrezygnował z biletu kolejny pasażer i na jego miejsce dostał się inny oczekujący w kolejce. Wyglądało to jakby ktoś dobierał uczestników rejsu. Jednych usuwał z pokładu drugich instalował na nim.
Samolot American Airlines w kilkadziesiąt sekund po starcie z lotniska O’Hare runął na ziemię zabierając życie 271 osobom na pokładzie i 2 na ziemi. Do dziś wypadek ten jest największa katastrofą linii lotniczych w historii Stanów Zjednoczonych.
Tuż przy skrzyżowaniu Lee Street i Touhy Ave w Des Plaines pod Chicago znajduje się Lake Park, a na jego terenie pomnik upamiętniający ofiary tragicznego lotu. Ma on kształt obmurowanego klombu porośniętego drzewami, krzewami i kwiatami. Po północnej stronie mur jest wyższy. Na betonowych, różnokolorowych, tworzących go, blokach widnieją nazwiska ofiar katastrofy. Mimo upływu prawie 40. lat widać świeże kwiaty i zatknięte między szczeliny fotografie.
Na pamiątkowej tablicy czytam:
„Kiedy ktoś, kogo kochasz, staje się pamięcią, pamięć staje się skarbem”.
Obok widzę staruszka, który przez dłuższą chwilę stoi zgarbiony przy murze. W końcu dotyka jednego z bloków. Po chwili odchodzi wolnym krokiem w kierunku parkingu. Musiał wtedy być młodym człowiekiem. Może to o nim pisała prasa, że po tym jak zobaczył z tarasu widokowego upadek samolotu, w którym była jego narzeczona, przebiegł 5 kilometrów przez pasy startowe i inne obiekty lotniskowe, do miejsca wypadku w nadziei wyratowania swojej dziewczyny?!
Niektórzy myślą, że samolot rozbił się właśnie tam, gdzie znajduje się pomnik. Nie, tragedia rozegrała się w innym miejscu – około dwa kilometry na zachód, niedaleko skrzyżowania Touhy Ave. i Elmhurst Road. Od zachodniej strony zasłania teren upadku samolotu ogromny park mobilnych domków i plac wypełniony kontenerami i naczepami. Od frontu znajduje się obiekt policyjny, na którym trenowane są psy. Sam teren, gdzie rozbił się samolot nie jest użytkowany i ogrodzony. Widzę tam sporo drzew i przystrzyżony trawnik. Ktoś o to dba. Nie można tam wchodzić. Jak niesie wieść zbyt dużo ludzi przychodziło tam w poszukiwaniu pozostałości po samolocie. Niektórzy mówią też, że w tym miejscu dochodzi do zjawisk paranormalnych i amatorzy spirytyzmu odprawiają w pobliżu swoje seanse. Organizacja Ghost Research Society uzyskała zezwolenie na odwiedzenie terenu. Według ich badań obszar generuje niewytłumaczalne zjawiska.
Całe wydarzenie zamknęło się w kilkuminutowym dramacie: O 2:30 pasażerowie byli już w samolocie. O 2:45 piloci zameldowali gotowość do startu. O 2:59 samolot skończył kołowanie i znalazł się na skraju pasu startowego. O godzinie 3:02 otrzymał zezwolenie na start. O 3:03 osiągnął prędkość umożliwiającą wznoszenie. W chwilę później od jego lewego skrzydła odrywał się silnik. Było za późno na hamowanie. 3:04 samolot uniósł się do góry, a następnie prawdopodobnie próbował zawrócić. Z wieży kontrolnej natychmiast otrzymał pozwolenie na lądowanie. Samolot w kilka sekund później gwałtownie przechylił się na lewą stronę i uderzył w tej pozycji w ziemię. Szczątki stanęły w płomieniach. O 3:15 pierwsze pojazdy straży pożarnej były na miejscu tragedii.
W kilka miesięcy po wypadku NTSB (Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu) wydała oficjalny, beznamiętny komunikat w którym czytamy: „Około 15:04 25 maja 1979 r., American Airlines, Inc., Lot 191, samolot McDonnell-Douglas DC-10-10, rozbił się na otwartym polu, tuż obok parku trailerów (mobilnych domów – przyp. AR) 4,600 stóp (1.4 km) na północny zachód od końca pasa startowego 32R (…) Pogoda była dobra, a widoczność wynosiła 15 mil. Podczas startu, lewy silnik wraz z pylonem (konstrukcja mocująca silnik do skrzydła – przyp AR) i fragmentem skrzydła szerokości 3 stóp (36 centymetrów) oddzieliły się od samolotu i spadły na pas startowy. Lot 191 kontynuował wznoszenie do około 325 stóp (100 metrów) nad ziemią i następnie zaczął skręcać w lewo. Samolot osiągnął pozycję pionową i spadł (…) Rozbił się na otwartym polu, a jego części spadły na sąsiadujący z miejscem katastrofy park przyczep mieszkalnych. McDonnell-Douglas DC-10-10 uległ zniszczeniu w wyniku uderzenia w ziemię i pożaru. Dwustu siedemdziesięciu jeden pasażerów oraz dwie osoby na ziemi poniosły śmierć. Dwie inne zostały ranne. Zniszczeniu uległ stary hangar lotniczy, kilka samochodów i jeden mobilny dom.
Prawdopodobną przyczyną wypadku było przeciągnięcie (zjawisko znacznego, gwałtownego spadku siły nośnej i przyrostu oporu aerodynamicznego, na skutek zbyt dużego kąta natarcia skrzydła – ściślej przekroczenia krytycznego kąta natarcia skrzydła. Towarzyszy temu na ogół wystąpienie chwilowej, częściowej lub całkowitej utraty sterowności.- przyp. AR) i wynikający z tego korkociąg samolotu (…) Inną przyczyną były uszkodzenia wywołane oddzieleniem zespołu silnika i pylonu nr 1 w krytycznym punkcie podczas startu. Rozdzielenie wynikało z uszkodzenia spowodowanego przez niewłaściwe procedury konserwacji (…).
Podsumowanie „Przyczyną wypadku były: uszkodzenia punktów mocowania pylonu związane z złą obsługą; (..) braki systemu nadzoru i sprawozdawczości w zakresie administracji, które spowodowały, że nie udało się wykryć uszkodzenia i zapobiec wypadkowi”.
Człowiekiem, który wyjaśnił główną przyczynę tragedii był Michael Marx, specjalista od metali w komisji NTSB. Wykrycie uszkodzenia było poszukiwaniem przysłowiowej igły w stogu siana. Zebrano wszystkie części silnika i elementy skrzydła. Złożono je w jednym z hangarów na lotnisku O’Hare. Najważniejsze pytanie jakie sobie postawiono brzmiało: która z części silnika i pylonu została zniszczona w wyniku katastrofy i czy była jakaś wśród nich, która miała wady przed wypadkiem?
Z wnioskami pospieszono się po tym, jak znaleziono bolec mocujący silnik do skrzydła. Uznano, że nastąpiło zmęczenie metalu i przestał on trzymać pylon. Michael Marx po obejrzeniu bolca stwierdził, że pękniecie nie było wynikiem zmęczenia materiału tylko było efektem wypadku. Po kilku dniach Marx znalazł inną część umocowania, na której widoczne było zdeformowanie, które nie mogło powstać w wyniku wypadku. Dowiedział się też, że silniki samolotu były serwisowane 6 tygodni wcześniej i właśnie została wymieniona ta część, z której pochodził bolec. Okazało się, że remont nie było przeprowadzony według instrukcji tylko na skróty, aby zaoszczędzić koszty. Silnik ważący 6 ton nie został odłączony na czas wymiany pylona tylko manewrowano nim za pomocą podnośnika. To spowodowało uszkodzenie mocowania, które było widać na odnalezionej części.
Z czarnej skrzynki odczytano dane do momentu uderzenia w ziemię. Wynikało z nich, że mimo braku silnika i uszkodzenia ważnych mechanizmów sterowania pilot mógł uratować samolot! Niestety zastosował się on do zaleceń instrukcji postępowania w takiej awaryjnej sytuacji. Najpierw zmniejszył szybkość, a potem próbował dokonać zwrotu samolotu. W symulatorze to samo próbowało zrobić 13 pilotów. Postępowali według zaleceń producenta DC-10-10 – nikt nie wyprowadził samolotu z katastrofy. Instrukcja była receptą na katastrofę.
Widok miejsca zdarzenia był szokiem dla tych, którzy tam przybyli. Nie pozostał żaden większy fragment samolotu, a ciała pasażerów zostały porozrywane. Od razu było wiadomo, że nie będzie akcji ratowniczej tylko zabezpieczenie miejsca do dochodzenia oraz zapewnienie godnego pochówku tego, co pozostało po ludziach.
Zawsze takie doświadczenia przekonują nas do jednego, jak życie nasze jest ulotne i kruche. W ciągu ułamka sekundy wszystko może się skończyć na zawsze dla jednych i pogrążyć w cierpieniu innych. Nigdy jednak nic nie dzieje się bez powodu. Zawsze wcześniej następuje łańcuch przyczynowo-skutkowy, swoiste domino małych zdarzeń, które prowadzi do kulminacji. W przypadku Flight 191 błędy w serwisie spowodowały uszkodzenie samolotu, a później inne, w tym zła instrukcja ratunkowa dla pilotów, przyczyniły się do tego, że samolot nie był w stanie wyjść ze śmiertelnego korkociągu.
Tekst i zdjęcia poza archiwalnymi: Andrzej Rogalski