“Diabeł na sterydach”
“Diabeł na sterydach”
Krzysztof Marek pracował ciężko jako kontraktor i zawodowy kierowca. Był podobno miły i uczynny, chętnie pomagał ludziom. Jako zawodowy kierowca raczej stronił od alkoholu. Podobno nie palił. 12 października około 5:30 po południu wziął pistolet i zastrzelił na śmierć pięciu swoich sąsiadów.
Nie zawsze lubię pisać o bieżących wydarzeniach. Zazwyczaj emocje zastępują racjonalne myślenie i na koniec wszystko sprowadza się do prymitywnej pyskówki. Dlatego dopiero teraz chcę skreślić parę słów na temat zajścia, które niedawno wstrząsnęło całym Chicago – pięciokrotnym morderstwie na Irving Park. Teraz, po lawinie bardziej lub mniej szczerych ubolewań i wytykania palcami winnych, można pokusić się na jakąś rozsądniejszą analizę.
Oczywiste pytanie – jak to się mogło stać? – zostało w dużej mierze do tej pory bez właściwej odpowiedzi. Jak zawsze, w pierwszym rzędzie, zaczęto krytykować broń. Bo wiadomo – jakby nie było broni, to… i tak dalej, i tak dalej. To dosyć głupawy argument. Jak ktoś jest zdeterminowany aby popełnić morderstwo (a pan Krzysztof był bardzo zdeterminowany), to znajdzie na to sposób i bez broni. Dobra siekiera też, jak to się u nas mówi, “robi”. Poza tym, broń sama się nie ładuje i nie strzela. Wiem, bo parę razy robiłem taki eksperyment: kładłem pistolet na stole, obok naboje i mówiłem żeby się drań jeden sam załadował. Nic z tego…
Mało tego, jestem święcie przekonany, że gdyby chociaż kilka z tych osób miała za sobą jakikolwiek kurs posługiwania się bronią, mieli by jakąś szansę obrony. Tak, tak – wiem, że każdy ma prawo zjeść spokojnie zupę w swoim domu bez trzymania w ręku Glocka 17, ale nie o to mi chodzi. Dla wyjaśnienia – broń Boże nie krytykuję postępowania ofiar. Ale sprawy mogły potoczyć się inaczej. Na swoich zajęciach poświęcam chyba 75% czasu na naukę, jak unikać konfrontacji. Sprowadza się to do dwóch spraw: świadomości otoczenia oraz działania asertywnego. Mimo, że mam w domu więcej broni niż ruski rakiet, nie pozwalam sobie na luksus siedzenia przy otwartym oknie, a już na pewno nie przy otwartych drzwiach. A gdyby jeden z moich sąsiadów zaczął się dziwnie zachowywać, coś bym z tym zrobił…
Pan Krzysztof przeszedł na emeryturę stosunkowo niedawno. I sądzę, że tu właśnie leży sedno problemu. Nie trzeba być psychologiem (aczkolwiek takowym akurat jestem), żeby pojąć wagę takiego faktu. Znam to z autopsji, bo od prawie pół roku też jestem emerytem. Emerytem zadowolonym z życia. Usatysfakcjonowany swoją minioną karierą policyjną. Spełniającym się pisaniem i występowaniem w radio. Prowadzącym szkolenia, w czasie których spotykam fantastycznych ludzi. Podróżującym praktycznie gdzie i kiedy zechcę. W moim życiu nie ma nawet miejsca na poczucie samotności, nieprzydatności, życiowego fiaska. A myślę, że tak dokładnie czuł się pan Krzysztof. Nie piszę tego, aby go uniewinniać. Wiele osób zapewne czuje się jak on, ale nie przychodzi im do głowy, że rozwiązaniem ich dylematu jest zabicie kogoś. Pan Krzysztof jednak popadł w maniakalną depresję i zamordował pięcioro niewinnych ludzi.
Jak się okazuje, sąsiedzi próbowali coś z tym zrobić. W okresie poprzedzającym tragedię, policja była dosyć często wzywana do domu na Irving Park. Ewidentnie bez większego skutku. Dlaczego? Dlaczego policja nie zaaresztowała Krzysztofa Marka po tym, jak pobił syna jednej z ofiar? Dlaczego, jak niestety w większości przypadków, policja zbagatelizowała całą sytuację, pogroziła wszystkim palcem i pojechała dalej? Dlaczego nie sprawdzili, że awanturnik ma broń i mu jej nie zarekwirowali? Mam nadzieję, że te właśnie pytania będą zadawać chicagowskiej policji rodziny ofiar. Oczywiście, przez swoich adwokatów…
Marcin Vogel