Miasto z mgły
Miasto z mgły
Kocham podróże i moja lista miejsc do zobaczenia w samych tylko Stanach jest bardzo długa. Jednym z takich miejsc było miasto z mgły, miasto – wizytówka z serialu “Pełna chata”, który jako dziecko tak bardzo lubiłam oglądać. San Francisco, bo o nim dziś będzie mowa, zobaczyć chciałam zawsze. Miałam wrażenie, że zakocham się w tym mieście i nie pomyliłam się.
San Francisco ma swój niesamowity urok, zwłaszcza wiosną, kiedy kwitną drzewa i wszystko pięknie się zieleni. Weekend to stanowczo za krótko, aby poznać wszystkie tajniki tego tak zróżnicowanego miejsca. Proponuję przed samą wyprawą zaopatrzyć się w bardzo dobrą mapę lub – łatwiejsza propozycja – kupić bilet na autobus – „hop on, hop off”, który dojeżdża do najważniejszych punktów w mieście, a kierowca ma wiedzę znacznie większą niż w niejednym przewodniku.
Swoje zwiedzanie rozpoczęłam oczywiście od zobaczenia Golden Gate Bridge – mostu, który śnił mi się w dzieciństwie. No cóż – pierwsza panorama i serce zabiło mocniej. Nie wspomnę już, jak bardzo mocno biło podczas przejazdu po moście. Zdecydowanie każdemu polecam przejechanie mostem na drugą stronę – panorama na most i całe miasto jest niesamowita. Siedziałam kilka dobrych minut bez słowa i podziwiałam widok. Dla tych, co lubią dreszczyk emocji, polecam pokonać ten most na górnym piętrze otwartego autobusu „hop on, hop off”. Proponuję nie odmawiać kocyka, gdy kierowca zapyta cię, czy chcesz się przykryć. Nieważna jest pora roku, wiatr szaleje na moście jeszcze mocniej niż w Chicago. Golden Gate Bridge jest jednym z najdłuższych mostów na świecie, a w dodatku jest bardzo malowniczo położony, co namiętnie wykorzystują producenci filmowi i fotografowie. Niestety, przez wielu nazywany jest mostem samobójców, gdyż skoczyło z niego już ponad 2000 osób.
Po przejażdżce po moście, proponuję udać się do Fisherman’s Wharf, które w jakimś stopniu można porównać do naszego chicagowskiego Navy Pier. Ponieważ San Francisco jest portowym miastem, nie sposób nie spróbować w tutejszej restauracji potraw z ryb i owoców morza. A jest w czym wybierać. Dla miłośników historii w porcie czeka nie lada niespodzianka – okręt marynarki wojennej, który służył podczas II wojny światowej. W tym miejscu nie zaznasz ciszy i spokoju. Jest tutaj gwarno i wesoło.
Równie głośno i tłocznie jest w Chinatown. Kolorowe lampiony rozwieszone wzdłuż ulicy, wystawy pełne abażurów i tradycyjnych smoków wołają już z daleka. Chińska dzielnica jest pokaźnych rozmiarów, a to głównie dlatego, że Chińczycy stanowią największą mniejszość etniczną San Francisco. Czasami miałam wrażenie, że w San Francisco nie mówi się w języku angielskim, a raczej w chińskim lub jego jakiejś odmianie.
Po gwarnym i kolorowym Chinatown czas na kolejny zastrzyk emocji. Myślę, że o ulicy Lombard w San Francisco słyszało wielu miłośników krętych dróg. To na tej właśnie ulicy na długości około 1/4 mili znajduje się 8 ostrych łuków. Dozwolona prędkość to zaledwie 5 mil, a i tak ma się wrażenie, że ciężko będzie „złożyć” się na łuku.
A gdy wciąż brakuje ci emocji, proponuję przejażdżkę drewnianą kolejką szynową, która mknie po ulicach San Francisco. Popularny „drewniak” zdecydowanie jest dla osób o mocnych nerwach. Maszynista steruje wszystkim za pomocą jednej wajchy – hamuje, zmienia tory, przyspiesza i nie wiadomo co jeszcze. Zdecydowanie polecam!
Będąc w San Francisco nie można pominąć słynnego więzienia Alcatraz, w którym część swojego życia spędził chicagowski „bohater podatkowy” Al Capone. Ale to miejsce zdecydowanie zasługuje na odrębny artykuł.
Rudzia
Comments (0)