Ocean ropy
Ocean ropy
„Delfiny wciąż zdychają, ropa jest wciąż na dnie oceanu, kulki smoły wciąż są podnoszone przez wodę”.
To słowa Cynthii Sarthou, jednej z dyrektorek wykonawczych, która zajmuje się przywróceniem normalnego stanu w Zatoce Meksykańskiej.
Do największej katastrofy ekologicznej w historii Ameryki, ale także i świata doszło 20 kwietnia 2010 roku w Zatoce Meksykańskiej na platformie wiertniczej Deepwater Horizon. Minęło już ponad 6 lat, a skutki tego wydarzenia nadal są odczuwalne. Na plaży Grande Terre woda wciąż wyrzuca na brzeg kulki smoły. Wciąż można znaleźć martwe ryby, które „napiły” się ropy. Jak długo potrwa oczyszczanie Zatoki Meksykańskiej – trudno jednoznacznie powiedzieć. Może rok, może 5, a może 10 lat przyjdzie nam jeszcze walczyć ze skutkami tej ogromnej katastrofy ekologicznej.
Deepwater Horizon była półzanurzoną platformą wiertniczą. Zbudowana w 2001 roku w Korei Południowej, stała się własnością przedsiębiorstwa Transocean, które wykonywało zlecenia dla koncernu BP. Znajdowała się w amerykańskiej części Zatoki Meksykańskiej, gdzie 22 kwietnia zatonęła w wyniku eksplozji, która miała miejsce dwa dni wcześniej.
Jak doszło do największej ekologicznej katastrofy? Kto jest wszystkiemu winien? Kto zapłacił, poza matką naturą, za skutki tego wydarzenia?
Śledztwo, które miało wyłonić winnych trwało ponad 5 miesięcy. Zbadano wszystkie aspekty. Szukano winnych. Dopatrywano się błędów i niedociągnięć ze strony pracowników i spółki BP. W wyniku dochodzenia powstał 193-stronicowy raport. Wynika z niego, że główną przyczyną największej ekologicznej katastrofy był nikt inny, jak człowiek i jego zaniedbanie w kwestiach bezpieczeństwa.
„Awaria była skutkiem całej serii błędów i niedopatrzeń ze strony koncernów BP, Haliburton i Transocean, a także braku odpowiedniej kontroli ze strony władz” – czytamy w raporcie specjalnej komisji, którą powołał do życia prezydent Barack Obama.
Tym razem nie maszyny zawiodły, a sam człowiek. Przez wiele lat wpajano nam, że odwierty są bezpieczne, że środowisko naturalne nie cierpi z tego powodu. Prawda okazuje się zupełnie inna. Wycieki ropy zdarzają się od lat i czasami świat nawet o tym nie wie. Afera wychodzi na światło dzienne dopiero wtedy, gdy pojawia się problem z powstrzymaniem wycieku. Tak było w przypadku Deepwater Horizon. Platforma pracowała na pełnych obrotach, gdy pojawił się wyciek. Początkowo nie zwrócono na niego uwagi. Zlekceważono także ostrzeżenia o możliwości wybuchu. Źle przeprowadzono testy bezpieczeństwa. Może załoga liczyła na szczęście. Może nie do końca zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie czyhało na pracowników, ale także i na naturę, która daje nam swoje dobra, a my ją za to karcimy.
Wybuch metanu na platformie wiertniczej Deepwater Horizon miał miejsce 20 kwietnia 2010 roku o godz. 22. Towarzyszył mu pożar, w wyniku którego życie straciło 11 osób, a 17 zostało rannych. Według zeznań osób przebywających na platformie, zapanował totalny chaos. Ludzie w obawie o swoje życie skakali do oceanu. Było to ogromne zaskoczenie i szok dla nich, gdyż nie zadziałały czujniki, które określalają poziom metanu. W wyniku wybuchu do oceanu zaczęła wydobywać się ogromna ilość ropy. Na początku maja plama w Zatoce Meksykańskiej miała wielkość 6500 km2, co stanowi mniej więcej wielkość stanu Delaware. Nieustannie trwały prace, których zadaniem było powstrzymanie wycieku. Została zbudowana specjalna kopuła, która miała zahamować rozprzestrzenianie się ropy, ale pomysł nie do końca okazał się trafiony. Pojawiły się problemy i w rezultacie kopuła spoczęła na dnie oceanu i na wiele się nie zdała. Kolejną metodą był zastrzyk śmieci, czyli próba zatkania przecieku za pomocą pociętych opon, piłek golfowych wystrzeliwanych pod dużym ciśnieniem. I ta metoda nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Zabiegi te trwały do połowy maja. W tym okresie cały czas do wód oceanu przedostawała się ropa. 16 maja zamontowano rurociąg, który transportował ropę i gaz do statku wiertniczego, a następnie do tankowca. W ten sposób ograniczono wyciek do wód zatoki. Zastosowano także odwiert ratunkowy i płuczkę wiertniczą. 12 lipca 2010 roku na dno Zatoki Meksykańskiej wpuszczono drugą kopułę, która zahamowała wyciek. Ale czy tak do końca? Kilka dni później ropa znów zaczęła wyciekać i zanieczyszczać wodę.
Konsekwencje awarii odczuwamy do dziś. Równowaga w środowisku została zachwiana na długie lata. Ucierpiała flora i fauna. Życie w Zatoce Meksykańskiej już nigdy nie będzie takie samo. Ucierpieli także rybacy i przemysł turystyczny. Zamknięto plaże, opustoszały hotele, wiele biznesów upadło. Skutki wybuchu odczuł także koncern BP, który ma zapłacić 20,8 mld dolarów. Pieniądze trafią do budżetu federalnego oraz do pięciu stanów z regionu zatoki, które zostały dotknięte skażeniem. Jest to jedno z największych polubownych porozumień w historii amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości. Sąd uznał, że do wód zatoki przedostało się 3,19 mln baryłek ropy, co oznacza, że zgodnie z amerykańską ustawą o ochronie czystości wody koncern jest narażony na kary w wysokości 13,7 mld dolarów. Kara dla BP wzrosła jednak znacznie za zaniedbania podczas akcji ratowniczej. Dotąd BP zapłaciło już 55,5 mld dolarów. Ta suma pokryła koszty oczyszczenia terenów skażonych oraz dodatkowych kar i odszkodowań.
Po raz kolejny człowiek przyczynił się do katastrofy, która miała tragiczne skutki dla matki natury. Mam tylko cichą nadzieję, że jakieś mądrości z tej tragedii „potentaci ropowi” wyciągną.
Ruda