Tito finito czyli „Dajcie mi tenora!”
Tito finito czyli „Dajcie mi tenora!”
Fundacja Kultury Europejskiej zafundowała nam nie lada gratkę w sobotni wrześniowy wieczór. Otóż na scenie Copernicus Center mogliśmy zobaczyć przezabawną i pełną zaskakujących zwrotów akcji farsę autorstwa cenionego amerykańskiego komediopisarza Kena Ludwiga „Dajcie mi tenora!” w brawurowym wykonaniu aktorów warszawskiego teatru Capitol.
Reżyserem tego hitowego przedstawienia jest Marcin Sławiński, a przekładu z oryginału dokonała Elżbieta Woźniak i jej należą się ogromne brawa za rewelacyjnie wykonaną pracę translatorską, gdyż dialogi są świetne i aż iskrzą się od zabawnych słownych skojarzeń i puent.
Sztuka „Dajcie mi tenora!” została przetłumaczona na 16 języków, wystawiano ją w 25 krajach i zdobyła 9 nagórd Tony. Pełna jest zaskakujących zwrotów akcji, przebieranek i pomyłek, krzyków, biegania i trzaskania drzwiami, a wszystko uzupełniają znane arie operowe. Publiczność co chwilę wybuchała śmiechem, więc śmiało można powiedzieć, że zarówno reżyser, jak i odtwórcy ról stanęli na wysokości zadania i rozbawili wszystkich wręcz do łez zabawną historią o podstarzałym humorzastym tenorze i młodym ambitnym śpiewaku i wielkiej mistyfikacji podczas premiery „Otella”.
Ale o co właściwie w tym wszystkim chodzi? Otóż gdy do Cleveland ma przybyć sławny tenor, aby zaśpiewać tytułową rolę w „Otello” Verdiego emocje entuzjastów jego talentu i spragnionych melomanów sięgają zenitu. Wszyscy z podnieceniem wyczekują przybycia mistrza, Tito Merelliego (Olaf Lubaszenko) a są wśród nich: znerwicowany i zdesperowany dyrektor opery Sanders (Wojciech Wysocki), młody, ambitny, niespełniony tenor, obecnie asystent dyrektora Max (Marek Kaliszuk), który pała uczuciem do córki swego szefa, dziewczęco naiwna Maggie Sanders (Marta Wierzbicka), Julia (Halina Bednarz) egzaltowana i przejęta swoją rolą Prezeska Towarzystwa Miłośników Opery oraz przeerotyzowana primadonna Diana (Elżbieta Romanowska) chcąca wykorzystać tę okazję do nawiązania odpowiednich kontaktów biznesowych. Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt przybycia wraz ze śpiewakiem jego temperamentnej i wybuchowej żony Włoszki, Marii Merelli (Andżelika Piechowiak). No i jest jeszcze Bellhop (Łukasz Gosławski), który również miesza w całej intrydze. I niby wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, nawet krewetki, ze względu na swój kolor (te różowe dla publiczonści, a te zielonkawe dla nieprzychylnych krytyków)zostały odpowiednio rozparcelowane, aż tu maestro z powodu humorów, złego samopoczucia spowodowanego mieszanką alkoholu i tabletek oraz problemów małżeńskich nie jest w stanie wystąpić. Tragedia!!! Wtedy do akcji wkracza ambitny Max i wraz z dyrektorem knują misterną intrygę, mistyfikację, która ma uratować nie tylko ich reputację ale i zainwestowane pieniądze. Oczywiście jak to w komediach z wątkami romatycznymi bywa po wielu komplikacjach perypetie bohaterów wieńczy happy end. Max udowadnia, że jest utalentownym śpiewakiem, Maggie odwzajemnia jego uczucie, opera odnosi sukces, a Maria powróci do swego męża.
Bezsprzeczną gwiazdą przedstawienia był Marek Kaliszuk, aktor musicalowy z wdziękiem wcielający się w postać Maxa, marzącego o wielkiej karierze i wielkiej miłości, bohatersko ratującego całą sytuację. Na scenie nie tylko grał „swoją” postać, podszywał się także pod mistrza świetnie naśladując jego mimikę, chód i wymowę no i oczywiście śpiewał na żywo włoskie arie operowe. A głos ma świetny. Dwie pozostałe role należały do aktorów bardziej doświadczonych zawodowo. Olaf Lubaszenko, zwłaszcza mimiką wygrywał znudzonego, lekko zblazowanego i zagubionego w tym całym bałaganie znanego tenora, natomiast Wojciech Wysocki wyskakiwał wręcz ze skóry w momentach, gdy przyszłość spektaklu z powodu niedyspozycji śpiewaka wisiała na włosku, a tu jeszcze telefonami męczyła go przejęta prezeska. Obaj aktorzy udowodnili, że komedia to ich żywioł. Pikanterii i seksapilu nie brakowało na scenie dzięki Elżbiecie Romanowskiej, która wabiła i czarowała swoimi wdziękami broniącego się z całych sił Tito oraz męską część publiczności. Marta Wierzbicka jako Maggi była uroczo naiwna i rozczulająca, natomiast Andżelika Piechowiak, kradła każdą scenę, w której wypowiadała kwestie żony, Marii.
Komedia „Dajcie mi tenora!” przez ponad dwie godziny bawiła do łez, gdyż była mieszanką elementów romantycznych, farsowych i obyczajowych zagranych przez świetnie dobranych i poprowadzonych aktorów, którzy sprawiali, że publiczność była zachwycona i robawiona. Przedstawianie było niesłychanie zabawne a momentami zaskakujące. Dobrze bawili się wszyscy, nawet, ci dla których opera nie jest ulubioną formą rozrywki.
IB