Darowanemu koniowi…
Darowanemu koniowi…
Co robić, gdy stan techniczny używanego pojazdu przy nabyciu pod tytułem darmowy budzi wątpliwości? Czy tylko liczy się firma?
Europejczyk w Ameryce najpierw pokocha auto z Europy, a potem zastanawia się nad naprawą. Są takie marki, które budzą dreszcze emocji, nawet jeśli egzemplarz ma 15 lat, 150 tys. mil na liczniku, a wszystkie opony, baterie i zawieszenie nadaje się do natychmiastowej wymiany. Chodzi o BMW w kolorze czerwonym. Sportowa sylwetka tego auta z rozsuwanym dachem dostarcza więcej doznań niż laska w toplesie na jednej z modnych plaż. Psychologowie, badacze reakcji ludzkich z zakresu wrażeń estetycznych stwierdzają, że wielu kierowców kręci tak samo auto dobrej marki, jak bliskość atrakcyjnej właścicielki długich, kształtnych nóg. Oni angażują te same receptory.
Trudno więc dziwić się naszemu rodakowi, Robertowi, który od swojego dobrego kolegi otrzymał w darze opisany samochód osobowy marki BMW. Zapłacił przysłowiowego dolara, zarejestrował i wykupił ubezpieczenie. A jeśli do daru trzeba dołożyć, aby z niego skorzystać? Warto zastanowić się nad kosztami. Gdy żona zapytała Roberta, czy stać go na odbiór daru w postaci używanego BMW, zaniepokoił się. Oprócz wprowadzenia nowego nazwiska właściciela w dokumentach pojazdu zaczęła się zabawa w naprawy, poszukiwania warsztatu, który podejmie się usługi. Trudno wymagać, aby pojazd był gotów w kilka dni. Zanim więc Robert zasiądzie za kierownicą, a wiatr rozwieje mu resztki srebrnych włosów na głowie, zanim laski z uznaniem będą spoglądać na niego, a raczej na ten pojazd, gdy podjedzie na drive thru po kawę, musi na razie znosić zatrwożony wzrok żony. Ona nie prosi go jeszcze o ostrożną jazdę, tylko przypomina, jak to mężowi o lekach przed poranną kawką. Sąsiad Roberta stara się dowiedzieć, co trzeba zrobić, aby dostać takie auto za jednego dolara?
Pomimo okazałego przebiegu i niezbędnych napraw samochód przedstawia wymierną wartość. Otóż darczyńca przed wielu laty został zaskoczony niezwykłą uprzejmością Roberta. W tamtych latach karty kredytowe powoli wchodziły w obieg, więc na stacjach paliw kupowano benzynę za gotówkę. Zdarzyło się, że ktoś spiesząc się po zatankowaniu baku, odjechał, gubiąc reklamówkę z zawartością. Robert, stojący przy drugim dystrybutorze podniósł zgubę, zajrzał i oniemiał z wrażenia. Reklamówka zawierała równo ułożone zwitki amerykańskich $100 banknotów, spiętych w zwykłe gumki, podobnie jak na filmach kryminalnych. Robert zapamiętał tylko markę samochodu i fragment rejestracji pojazdu kierowcy. Podjechał z reklamówką na posterunek i stróżom prawa oddał zgubę, po sporządzeniu raportu. Policja odnalazła właściciela zguby, wydała mu całość, a po pewnym czasie uszczęśliwiony właściciel odszukał Roberta. Poznali się, porozmawiali przy kawie. Pieniądze były depozytem do zakupu wieloakrowej nieruchomości na przedmieściu Wietrznego Miasta.
Po latach przyjaźni szczęśliwy i wdzięczny darczyńca postanowił przekazać Robertowi swój najbardziej wypasiony, osobowy samochód. Wraz z żoną opuścili Wietrzne Miasto, aby osiąść w jednym z pobliskich rajów podatkowych. Dociekliwy sąsiad Roberta nie chciał uwierzyć w tę historię. Gdyby jemu wpadła w ręce taka reklamówka z kilkuset tysięczną zgubą, to nie gnałby na policję, tylko zagospodarował znalezisko na własne potrzeby. Tym bardziej, że przed laty na stacjach paliw nie montowano kamer ani innego sprzętu monitorującego okolicę. Znalezienie wartościowej reklamówki to fart, nie oszustwo, nie kradzież. Po prostu uśmiech losu, twierdzi sąsiad.
Najmniej zadowolona z tego daru jest żona Roberta. I choć nie podziela opinii sąsiada, to jednak właśnie jej coraz trudniej jest pogodzić się z wydatkami. Jeszcze chwila a zacznie się rozglądać za kupcem tego daru. Po pierwszych naprawach, znaczy kosztach można o tym pomyśleć. Można, gdyby nie szczęśliwa twarz małżonka, jego lepsze poranne samopoczucie, zdrowy sen i codzienna dbałość o przyjemny wyraz twarzy!
Zresztą darowanemu koniowi nie zagląda się w …
BMZ
Adres do korespondencji:
bmz669@juno.com
Comments (0)