Dawnych czasów czar – Dzień Kobiet
Dawnych czasów czar – Dzień Kobiet
I znów w “Lutni” przy Belmont Ave. rozbrzmiewały przeboje z lat 80-tych, czyli złote hity Maryli Rodowicz, Czerwonych Gitar czy takie pamiętne piosenki jak “Daj mi tę noc” Bolter, “Babanowy song” Vox i inne.
Właściciele restauracji Mirka i Marek Pieprzykowie po raz kolejny zaprosili panie oraz panów na spotkanie przypominające czar PRL-owskiej Polski wraz z jej sztandarowym świętem czyli Dniem Kobiet. Niech mówią inni co chcą, komunistyczne czy nie, święto to stało się okazją do wybornej zabawy. Oczywiście były obowiązkowe goździki (jak je kiedyś reklamowano w mediach – “kwiatek dla Ewy”), były też i inne atrakcje. Dla ochłody podawano lody, lody, Bambino lody! serwowoane przez pana Marka, który zachwycał nie tylko strojem z epoki, ale także sumiastym wąsem. Rok temu panie mogły w kąciku prasowym poczytać sztandarowe czasopismo wszystkich nowoczesnych dam i gospodyń, “Kobieta i życie” w tym roku mogły zaprezentować swoje umiejętności praktyczne. Otóż podczas “obchodów” pokazały młodszemu pokoleniu gospodyń jak to w dawnych czasach robiono pranie.
Na parkiecie pojawiła się zabytkowa pralka Frania i proszek Pollena, który zapewne wielu z was pamięta, bo przecież nie było innego wyboru. Panie były ubrane w fartuchy z epoki i oczywiście całe pranie zawisło na widocznym dla każdego przechodnia sznurku i nikt nie przejmował się czy wypada czy nie, by przysłowiowe reformy wisiały na widoku. Jakie jeszcze atrakcje były udziałem świętujących? Otóż zopatrzenie na imprezkę znów przywieziono zabytkowym Żukiem, a skrzynie z ziemniakami i jabłkami przynosił lekko zawiany pan w kufajce i gumofilcach.
Gości poproszono o ubranie się w stylu lat osiemdzięsiątych, więc mogliśmy podziwiać świetne kreacje z czasów kryzysu, a najwiekszą furorę zrobiła chyba Małgośka (ta z piosenki Rodowicz), która bardzo skutecznie swoje złamane serce leczyła na przyjęciu w “Lutni”. Na stołach pojawiło się typowe menu owych czasów lub jak kto woli z imienin u cioci czyli sałatki, galaretki, pasztety, barszczyk itp. Smakołyki nie były jednak ogólnie dostępne. Każdy uczestnik zabawy musiał okazać się odpowiednim talonikiem, czyli kartką na reglamentowaną rządowo żywność, którą otrzymał przy wejściu do lokalu. Wszyscy bawili się świetnie tego wieczoru przy wciąż popularnych i słuchanych z takim samych zachwytem, ale też sentymentem przebojach.
Zabawy było co niemiara, bo organizatorzy zadbali o ciekawy program angażujący zebranych gości. Tak więc śmiało można powiedzieć, że na ten jeden wieczór “Lutnia” przeniosła się w minione i wspominane z nostalgią czasy głębokiego kryzysu, ale także młodości wielu z zebranych w tym dniu gości. Atmosfery dodawały także liczne hasła PRL-owskie przyklejone na ścianach restauracji.
Zdjecia Andrzej Brach