Dzień Kobiet czyli peerelowski czar i urok
Dzień Kobiet czyli peerelowski czar i urok
Miniony weekend upłynął pod znakiem obchodów Dnia Kobiet. Jednym z najciekawszych pomysłów na to święto okazała zabawa jaką zorganizowało w piątek, 10 marca Towarzystwo Przyjaciół Krakowa i właściciele restauracji Lutnia mieszczącej się przy 5532 Belmont Ave. Otóż postanowili oni powrócić do źródeł, czyli czasów „rozpasanej” komuny i zaprosili wszystkich, nie tylko panie, na imprezę pod znamienną nazwą „Kobiety PRL-u”.
I jak mogliśmy się przekonać nie były to czcze słowa, rzeczywiście przenieśliśmy się do tej minionej, chociaż dziś często wspominanej z niekwestionowanym sentymentem epoki. Ale przejdźmy do detali.
Przed budynkiem restauracji zaparkowana była zabytkowa nyska, którą przyjechała Rada Zakładowa, i która jak wskazywała tabliczka przywiozła zaopatrzenie na imprezę. Zaraz po wejściu do lokalu każdą przybyłą panią szarmancko całując w rękę witali przedstawiciele wspomnianej Rady Zakładowej. Następnie wręczali obowiązkowy „kwiatek dla Ewy”, czyli czerwonego goździka, pończochy, wielce pożądany towar deficytowy oraz, ponieważ były to także czasy kryzysu i reglamentacji żywności, kartki na mięso, cukier, mąkę, itd.
Sala, na której „odbywały się obchody” przystrojona była zgodnie z duchem epoki, i tak na ścianach wisiały hasła propagandowe wychwalające zalety polskiej wódki i polskich kobiet, nakazujące zachowanie czystości i porządku lub informujące o różnych, często zabawnych ewenementach epoki gierkowskiej. Z boku parkietu zorganizowano mały kącik czytelniczy, w którym panie mogły przeglądać zabytkowe wydania popularnego w owym czasie magazynu dla kobiet „Kobieta i życie”, a na ekranie puszczane były biało-czarne kroniki filmowe, które wzbudzały nie tylko sentyment, ale także uśmiech na twarzach zebranych.
Największą jednak atrakcją imprezy była autentyczna, niczym wyjęta z komunistycznego obrazka, „babcia klozetowa”, która ubrana w fartuch, chustkę na głowie i kufajkę siedziała w kąciku sącząc ze szklanki herbatę i wydzielała każdemu przydział szarego szorstkiego papieru toaletowego oraz sumiennie przypominała o uiszczeniu obowiązkowej opłaty. To co różniło ją od jej poprzedniczek to to, że nie przestawała się uśmiechać i bawić swoją jakże ważną społecznie funkcją.
Ale to nie koniec atrakcji jakie przewidzieli organizatorzy. Były także konkursy. Jednym z nich była zgaduj-zgadula dotycząca istotnych komunistycznych faktów historycznych. Nagrodami były książki, a wśród nich podręcznik skandalistki Michaliny Wisłockiej. Inny konkurs, konkurs sprawnościowy polegał na kręceniu popularnego kółka hula-hop i jak się okazało wcale nie było to tak łatwe jak przed laty. Wszyscy świetnie bawili się z sentymentem wspominając lata młodości.
Nawet menu imprezy przypominało to znane z wielu przyjęć imieninowych w latach 80. A więc był zimny bufet, a w nim rarytasy epoki PRL-u takie jak sałatki, galarety mięsne, półmiski ze swojską kiełbasą, bukiety jarzyn, dania ciepłe, na deser słodka galaretka, a dla ochłody, czyli lody Bambino rozdawane przez właściciela Lutni pana Marka Pieprzyka, odpowiednio na tę okazję przebranego. Jeżeli chodzi o napoje to można było znów zakosztować popularnej oranżady, a także wina Ciociosan, którego smak pamiętała niejedna bawiąca się w piątkowy wieczór pani.
Jeżeli chodzi o oprawę muzyczną to, jak to się kiedyś mówiło, leciał „hicior za hiciorem” z nieśmiertelnymi przebojami takimi jak „Daj mi tę nic”, „Szparka Sekretarka”, „Józek nie daruję ci tej nocy” czy „Kobietą być”. I nogi same rwały się do tańca. Poza tym przybyli goście bardzo poważnie potraktowali ideę obchodów, więc na parkiecie roiło się od przebierańców z epoki. Mieliśmy panów w golfikach z łańcuchami na szyi, panie w kremplinowych kreacjach lub panów w spodniach dzwonach. Nie zapomniano także o rekwizytach czyli sznurze papieru toaletowego, przypuszczalnie wystanego w długiej kolejce, medalach wpiętych w klapę, kokardach we włosach oraz czerwonych chustach pionierów pod szyją.
Tak więc niech żałują ci, którzy nie pojawili się w piątkowy wieczór w Lutni. To był niezapomniany wieczór przepełniony wspomnieniami młodości, a także pełen dobrej zabawy, podobnej do tej z czasów szalejącego komunizmu i bezlitosnego kryzysu. Nie pozostaje nam więc nic jak tylko pogratulować Towarzystwu Przyjaciół Krakowa oraz właścicielom restauracji Lutnia świetnego pomysłu i życzyć kolejnych udanych imprez.
IB