Dzisiaj w Betlejem…
Dzisiaj w Betlejem…
… czyli wieczór kolęd i pastorałek
w wykonaniu Ewy Staniszewskiej
oraz Andrzeja Lenerta
w restauracji Hunters.
Polacy bardzo lubią śpiewać kolędy i pastorałki. Przed nami magiczny wieczór z kolędą. Czy masz swoją ulubioną pastorałkę?
Ewa Staniszewska: Jeśli pytasz o pastorałkę to zdecydowanie ta nomen omen z „Pastorałki” Leona Schillera, kiedy to ciężarna Maryja prosi Józefa …
„Pomaluśku, Josephie,
Pomaluśku proszę,
Widzisz, że ja nie mogę
Bieżąc w tak daleką drogę….”
Jeśli zaś pytasz o kolędę to jest ich kilka, bliskich memu sercu, a te najpiękniejsze to kołysanki dla małego Jezusa „Jezu malusieńki”, „Gdy śliczna panna”, „Lulajże Jezuniu” czy „ Oj Maluśki”.
A Tobie Andrzeju, która kolęda bądź pastorałka jest najbliższa sercu?
Andrzej Lenert: Kolędowanie podczas Świąt Bożego Narodzenia jest chyba najmilszym świątecznym momentem w naszej tradycji; po uroczystości wigilijnej, w gronie rodzinnym wszyscy siadaliśmy wokół choinki i zaczynaliśmy śpiewać, czyli kolędować. Mam to szczęście, że jestem muzykiem, gram na instrumentach i oprócz tego także śpiewam. Gdy byłem młodszy to zawsze moja mama przykładała dużą wagę, żebym zagrał parę kolęd wraz z moją siostrą, a rodzina wtórowała mi przy mojej grze. Miałem dużą pomoc ze strony mojej siostry, bowiem ona także grała na fortepianie. To była nasza, wydaje mi się, jedna z piękniejszych chwil podaczas świąt, którą zapamiętałem i kultywuję w moim domu do dzisiejszego dnia. A z najbardziej ulubionych kolęd to pamiętam “ją” do dziś. Usiadłem na krześle przy pianinie, jeszcze dobrze nut nie znałem i zacząłem szukać melodii do „Lulajże Jezuniu”. Miałem wówczas 5 latek i po pewnym czasie i przy pomocy siostry zagrałem w całości tę kolędę, którą nota bene uwielbiam i gram w różych interpretacjach do dnia dzisiejszego. Nawet nauczyłem moich chórzystów po amerykańsku, z harmonią w 3 głosach. Uwielbiam prawie wszystkie kolędy i chętnie zawsze gram i śpiewam. Kolędy to coś szczególnego, są ciepłe, melodyjne, piękne. Siedząc przy choince w gronie innych śpiewamy, czujemy z nimi bliskość, radość ze spotkania, doznajemy wielu przyjemnych emocji.
Która pastorałka wymaga Twoim zdaniem największej wirtuozji.
Andrzej Lenert: Jeśli chodzi o pastorałki nie są one mi tak bliskie, bowiem nie były aż tak kultywowane, i chyba nie tylko w moim domu, ale także w innych. Nawet mieszkając teraz w Chicago nie słyszę pastorałek bywając w różnych polskich domach. Kolęda mówi o narodzeniu Pana, zaś pastorałka – raczej o tym, co towarzyszy Świętom Bożego Narodzenia (nastrój, zwyczaje…). Pastorałkę, którą znam osobiście i wymaga ode mnie wirtuozji to “Jam jest dudka Jezusa miłego”. Pamiętam, jak to babcie śpiewały i nie mogłem poradzić sobie z szesnastkowym pochodem na słowie „graj dudka gra”. Było to za szybkie dla mnie i potok słów śpiewanych przez babcie szybko przeraził mnie! (śmiech) Ta pastorałka na pewno ode mnie młodego chłopca wymagała kunsztu i wirtuozerii, z którą nie mogłem sobie jeszcze jako młody chłopiec poradzić.
Czy widzisz różnice pomiędzy kolędowaniem w Polsce, a w Stanach?
Andrzej Lenert: Ta różnica powolutku się zaciera. Moim zdaniem Amerykanie zaczynają wiele z naszych tradycji brać i naśladować. My w szczególności przywiązujemy wagę do tradycji i przekazywania jej z pokolenia na pokolenie. Oczywiście są różnice w tradycjach bożonarodzeniowych między innymi „opłatek wigilijny”, wieczerza wigilijna, a następnie pasterka, które my Polacy obchodzimy. Amerykanie natomiast obchodzą święta w Boże Narodzenie, wspólne śniadanie i prezenty.
Co nas łączy? Wydaje mi się, że choinka świąteczna.
Okres świąteczny to dla wielu osób magiczny czas. Jak wspominasz Święta Bożego Narodzenia z czasów dzieciństwa?
Ewa Staniszewska: Dzieciństwo oczywiście w Polsce więc i z nią związane moje wspomnienia, a zawsze z zapachem wypieków mojej babci, która była dla mnie kimś bardzo ważnym, nie tylko autorytetem w dziedzinie wypieków i kulinariów. A poza tym święta, które rozpoczynają się wigilią zawsze w moim rodzinnym domu związane były bardzo ściśle z moimi imieninami… wszak Ewy wypada właśnie w ten dzień.
Jakiego zwyczaju lub potrawy nie mogło zabraknąć u Ciebie w domu podczas Wigilii?
Ewa Staniszewska: Oj tych tradycyjnych potraw wyliczać by długo…, ale na pewno musiał być barszcz z uszkami i ryba w galarecie. Moja mama była mistrzynią w robieniu ryby po żydowsku… może to smaki dzieciństwa, ale nigdzie indziej, tak wyśmienitej, jak w moim domu rodzinnym, nie udało mi się spotkać.
W wielu domach po wspólnej kolacji wigilijnej śpiewało się kolędy. Czy wspólne kolędowanie było również tradycją u Ciebie w domu?
Ewa Staniszewska: Jasne, że śpiewaliśmy kolędy!!! Moja rodzina jest, a może raczej była, bo tata już nie żyje, bardzo muzykalna, nie brakowało śpiewu i przy wigilijnym stole. Te tradycje kolędowania pielęgnujemy tu w Ameryce… z przyjaciółmi! W pierwszy dzień świąt zbieramy się pod choinką, a ponieważ prezentów pod nią nie brakuje i tego dnia…”Kolędujemy wszyscy wraz, Bo już na to wielki czas.”
A u Ciebie Andrzeju, które wspomnienia z dzieciństwa związane z Bożym Narodzeniem wywołują uśmiech na twarzy?
Andrzej Lenert: Uśmiech zawsze się pojawiał podczas dekorowania choinki i otwierania prezentów. Zawsze wspominam z uśmiechem ten moment i pełno niespodzianek w zapakowanych pudłach pełnych pięknych kolorowych prezentów. Moja twarz była uśmiechnięta od ucha do ucha.
Stary zwyczaj w Polsce nakazywał w Boże Narodzenie zwłaszcza chłopakom odwiedzanie domów znajomych i sąsiadów. Czy byłeś kolędnikiem?
Andrzej Lenert: Oczywiście, że byłem kolędnikiem. Najpierw były „Zapusty” czyli robiłem szopkę betlejemską z moimi kolegami i powiem ci, że była nawet między nami jakaś rywalizacja; kto zrobi ładniejszą szopkę, ale co było ważne – kto zbierze więcej pieniędzy po tych „Zapustach”. Pamiętam, mieliśmy opracowane po dwie zwrotki, a kolęd umieliśmy z pięć i to nam wystarczało do tego, żeby móc kolędować i mieć z tego wielką przyjemność. Następnie było odwiedzanie domów rodzinnych w samą Wigilię przed południem. Rano wstawałem i gdy jeszcze nie jeździłem samodzielnie autem mój tato zabierał mnie ze sobą i jeździliśmy do rodziny, a na sam koniec odwiedzaliśmy sąsiadów. Zgodnie ze zwyczajem, mężczyzna, który przyszedł w odwiedziny i rzucał monetami po domu miał domownikom przynieść szczęście na cały rok. Kolejne kolędowanie to było oczekiwanie na „Kolędę” z udziałem księdza, organisty i ministrantów. To była kolęda kościelna i pamiętam jak ksiądz wypisywał na framudze drzwi inicjały trzech króli Kacpra, Melchiora i Baltazara. Podczas wizyty trzeba było wykazać się oczywiście znajomością kolęd. Zawsze mieliśmy szczęście i trafialiśmy na kolędy bardziej znane.Takie to moje właśnie kolędowanie było lat temu kilkanaście.
16 i 18 grudnia restauracja Hunters będzie rozbrzmiewała kolędami i pastorałkami. Zdradźcie nam, jakie utwory świąteczne usłyszymy?
Ewa Staniszewska: W Hunters będziemy kolędować nie tylko po polsku, czyli np. wspomniany wcześniej „Oj Maluśki Maluśki”, ale wraz z Andrzejem pokusiliśmy się o repertuar angielski, niemiecki, francuski… Będzie również klasyka taka, jak „Panis Angelicus”. Myślę, że uda nam się również stworzyć, chociaż namiastkę, prawdziwego teatru i magii świąt Bożego Narodzenia.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia podczas Wieczoru kolęd i pastorałek.
Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie –
16 grudnia (piątek) godz. 8 pm i
18 grudnia (niedziela) godz. 6.30 pm
do restauracji Hunters.
Poczujmy klimat świąt!!
Dodatkowe koncerty odbędą się w polskich szkołach, o czym poinformujemy niebawem.
Z Ewą i Andrzejem rozmawiała Magdalena Stefanowicz.