Najpiękniejszy język świata
Najpiękniejszy język świata
Trochę włos mi się na głowie jeży i mrozi mnie wstyd, że nie słuchałem ojcowskich nauk, gdy myślę o niewielkim zdarzeniu w małej, fenomenalnie drogiej restauracji w dzielnicy New Town w Chicago. I o tym, że bezkarnie opowiadam to jak zacne wydarzenie. Ale wybaczcie mi, podam kilka przyczyn.
Po pierwsze – przyznaję się do bycia w restauracji, gdzie kelnerzy byli tak niesłychanie wyfiokowani w swoje przeraźliwe białe koszule z kołnierzykami wykrochmalonymi na blachę, że trzeba było zakładać ciemne okulary, aby nie porazić sobie oczu. Dodam słów kilka o cenach: za płonącą żywym ogniem na talerzu kaczkę mogłem spokojnie kupić mały, używany samochód, równie gotowy do spłonięcia po przejechaniu kilkunastu mil. Po drugie – wstyd mi za to, że po kilku miesiącach pobytu w przymusowo anglojęzycznym środowisku i tęsknoty za konwersacją w moim własnym języku, moje marzenia o rozmowie po polsku spełniły się głównie w rozmowie, w której przeważał język pospolity i dość wulgarny. Niestety, nie były to nabrzmiałe złotosłowymi, poetyckimi cytatami zdania z tyrad Adama Mickiewicza czy smutnych książek Marii Konopnickiej. Tak się zdarzyło. Jestem winny! Ale to było tyle lat temu i sprawa kary już się przedawniła, więc mogę o tym opowiedzieć spokojnie i bezkarnie.
Mój znajomy Wiktor, przedsiębiorca, to zamożny i nadziany sobotnimi pieniędzmi w ilościach, którymi mógł łatwo zaimponować każdemu świeżemu imigrantowi. Zaprasza mnie do ślicznej restauracyjki z elegancką, wystrojoną, finansową elitą usadowioną wokół pachnących białymi obrusami i brzęczącymi srebrem i porcelaną eleganckich stołów. Wiktor nie szczędzi pieniędzy i zamawiamy fantazyjny, dosłownie płomienny obiad z kaczką o smaku, który na zawsze zamroził nasze kubki smakowe w marzeniach o powtórce z tym samym, drobiowym frykasem. Zamawiamy też zachwalane przez kelnera wysoką ceną wina, które znikają z naszych kieliszków szybko, ale nieco wolniej, niż Wiktorowe pieniądze. Nie da się ukryć, że wino było oszałamiające swoją ilością i mocą, bo nasza rozmowa zaczęła stawać się coraz głośniejsza i dobitniejsza. Tym samym słowo, które niesłusznie uważa się w Polsce jako określenie krzywizny, a charakteryzuje kobiety rozwiązłe, zaczyna być coraz częstsze w naszej polityczno-społeczno-emigranckiej konwersacji. Ta dobitnie powtarzana ‘krzywizna’, podlana alkoholem i płonącą kaczką, dominuje nasze zdania.
Inne, nie znane z przyzwoitości słowa akompaniują śpiewnie prawie każdemu naszemu rzeczownikowi, przymiotnikowi, a nawet czasownikom, które coraz częściej opisują czynności podtrzymywania gatunku w nieparlamentarnej wersji wprost spod budki z piwem. I tu przepraszam moich kolegów piwoszy za obrzydliwą, natrętną prawdę. Parę razy podczas wieczoru przychodziło mi na myśl, że jacyś rodacy mogą być w restauracji, ale rozglądając się lekko przytłumionymi winem oczyma widziałem tylko dziesiątki obco wyglądających min, fryzur i koafiur, zupełnie nie przypominających sympatycznych twarzy naszych pobratymców. Wiktor powoli ubożeje o poważną kwotę zamawiając następne wina, a nasza kwiecista rozmowa bawi nas coraz bardziej, gdyż jesteśmy już niemalże w punkcie rozwiązania wszystkich problemów cywilizacji, światowej polityki i sytuacji polskich emigrantów w Chicago, w Peorii, IL i na Wyspach Kanaryjskich. A słowo rzekomo przypominające krzywiznę wypływa coraz częściej i gęściej z naszych ust bez najmniejszego wstydu.
W pewnym momencie kątem oka zauważam, że elegancka starsza pani, obiadująca się przy sąsiednim, ale dość odległym stoliku, coraz wyraźniej nadstawia ucha, bez wątpienia starając się usłyszeć detale naszej rozmowy. I już miałem się zawstydzić naszym szpikowanym nieprzyzwoitościami językiem, ale następna butelka drogocennego wina kompletnie zagłuszyła moje poczucie winy. Przez myśl przechodzi mi przysłowie ‘niech się wstydzi ten, kto widzi’ w wersji ‘niech się wstydzi ten, kto słucha’. I dalej upiększamy rozmowę ‘krzywizną’, ubarwiając niemalże każde zdanie kwiatkami bogactwa języka polskiego w wersji ‘doły społeczne rozmawiają o seksie z kobietą’. W lekko zdrętwiałej myśli machnąłem sobie rękę na starszą panią w geście typu ‘a niech sobie ciekawska małpa słucha tyle, ile chce’.
Nagle tym samym kątem tego samego oka widzę, jak kobieta energicznie wstaje, poprawia elegancką czuprynę i zmierza w kierunku naszego stolika. W sekundach jej kilku kroków do naszego stolika już słyszę w wyobraźni jej łajanie: „Jak wy się możecie tak wyrażać! To wstyd i chamstwo mówić w restauracji takim językiem! Jak wy możecie używać takich wstrętnych wyrażeń tak publicznie!!”. Ale ostanie wino znieczulająco machnęło na nią ręką w podobnym geście jak poprzednio. Starsza pani stanęła tuż przy naszym stoliku. Ze zdumieniem słyszę nie obelgi i wyrzuty, a normalne, uprzejmie pytanie zadane po angielsku: „Przepraszam bardzo panów, że was niepokoję, ale czy możecie mi powiedzieć, jakim wy językiem mówicie?”.
Gdyby nie to nieszczęsne wino, to bym się ze wstydu nie przyznał i powiedział, że szwajcarskim albo bułgarskim, ale prawda sparaliżowała mi usta i mówię do niej, w jej języku: „We are speaking Polish. Why would you ask?”. Widać było wyraźnie wielkie zdziwienie przebiegające przez kobietę. Z niedowierzaniem mówi do nas: „Niemożliwe! Ja mam kucharkę Polkę, moja sprzątaczka jest z Polski, mój kierowca mówi tylko po polsku i ja dobrze znam brzmienie polskiego. Ale już od pół godziny z niesłychaną przyjemnością słucham, jak wy rozmawiacie ślicznym, dźwięcznym, melodyjnym, rytmicznym i tak miłym językiem, że aż musiałam się was zapytać, cóż to za piękny język i przepraszam was serdecznie za wtrącanie się do rozmowy. Ale naprawdę za nic w świecie bym nie rozpoznała, że mówicie po polsku, a zachwyciłam się naprawdę językiem, którym tak cudownie rozmawialiście. I nigdy nie słyszałam piękniejszego języka!”
Moje zaskoczenie było pełne, a moja odpowiedź zadziwiła mnie również, gdyż powiedziałem jej logicznie i niepotrzebnie, że my jesteśmy z zachodniej części Polski, ja z Wrocławia, a Wiktor ze Szczecina i mówimy prawdopodobnie inną gwarą, typową dla naszych okolic, a nie dla okolic jej polskich pracowników. Pani odeszła do swojego stolika nie dowierzając i kręcąc głową a my, osłupieni, zamówiliśmy jeszcze jedną butelkę wina. I w tym momencie Wiktor przestał być człowiekiem tak zamożnym, jakim był chwilę przed kolacją.
Możliwe, że do dzisiaj żyje gdzieś w Chicago elegancka kobieta, która myśli, że język polski ma niezwykle piękną, dźwięczną gwarę, którą operują ludzie z zachodnich regionów kraju, gdzie ten język jest mówiony pięknie, śpiewnie, melodyjnie i generalnie ślicznie. I jest to najpiękniejszy język świata. Słowo używane tak hojnie w naszej rozmowie, a wskazujące po łacińsku rzekomą krzywiznę na określenie zepsutej kobiety, przyszło do języka polskiego z języka yidish i pochodzi od słowa ‘korowód’. W średnich wiekach przyprowadzano w korowodzie dziewczyny do męskich, zgłodniałych seksu klientów. Ten sam rodowód etymologiczny ma równoważne słowa w języku zarówno angielskim, jak i niemieckim. A z łacińskim słowem, w które wierzymy, że jest źródłem tego najczęściej nadużywanego słowa, podobieństwo jest tylko przypadkowe ze względu na podobne brzmienie.
Krzysiek Wawer