Papa Franciszek pokazuje kły
Papa Franciszek pokazuje kły
Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, że od ponad półtorej roku szaleje na świecie walka dobra ze złem, to wystarczy wyjąć swoją strwożałą główkę spod kocyka i rozejrzeć się wokoło. Maski (chociaż nie maseczki) pospadały, przedziwne szaty kamuflujące swoich nosicieli zostały porzucone, a nawet języki co poniektórym zaczęły się rozdwajać, aby wprawniej łgać.
Co by nie mówić na temat poprzedniego prezydenta, jest niezaprzeczalne, że Trump osiągnął jedno – zmusił tą administracyjną, globalistyczną, neo-komunistyczną padlinę do ujawnienia swojej prawdziwej twarzy. I nie tylko w USA, ale na całym świecie. I nie tylko w środowiskach politycznych, ale również w środowiskach religijnych.
Już nikt nie jest za bardzo zszokowany zachowaniem takich ekstremalnych, terrorystycznych ugrupowań jak Black Lives Matter. Miliardy dolarów strat spowodowanych aktami chuligaństwa zostały szybciutko załatane i podwojone służebniczymi datkami globalnych korporacji. Można parsknąć sarkastycznym śmiechem na wiadomość, że jedna z liderek BLM zakupiła sobie za te pieniądze całkiem niezłą rezydencję w – uwaga! – głównie białej, bogatej części Los Angeles. Co może bardziej trapić, to fakt, że urząd prokuratora stanowego w Nowym Jorku właśnie oznajmił, że uchyla wszelkie sprawy kryminalne związane z zadymami, jakie miały miejsce w zeszłym roku. Zakładam, że inne miasta pójdą tym samym śladem.
Nie dziwią już też żałosne próby skorumpowanych polityków (takie trochę masło maślane, wiem), którzy na zlecenie swoich globalnych mocodawców z uporem maniaka wciskają nam entą odmianę najstraszliwszego wirusa wszechświata. Ta cała ściema wirusowa zaczyna przypominać mi objazdowy cyrk, w którym żonglerom ciągle tłuką się talerze a akrobatka co rusz spada z liny, ale dyrektor cyrku zapewnia, że te przedstawienie to będzie już na serio… Żal mi trochę tych wszystkich, którzy ulegli presji czy psychologicznym chwytom i pozwolili sobie wstrzyknąć ten eksperymentalny preparat. Tych, którzy przyjęli go z buńczucznym przekonaniem swojej wyższości nad wszystkim – nie żal mi wcale.
Trochę bardziej zaskakująca jest sytuacja w Kościele Katolickim. Jak każde depozytorium prawdy, Kościół był atakowany przez siły ciemności od początku swojego istnienia. W końcu szatan nie bierze urlopu. I głupi nie jest. Więc i ataki były nie takie głupie. Po co walczyć otwarcie z Kościołem, skoro można zdegenerować go od środka? Już w 1738 papież Clement XII wystosował pierwszy kanoniczny zakaz istnienia stowarzyszeń masońskich. Dwieście pięćdziesiąt lat później w Polsce lat 80. służba bezpieczeństwa, pod pretekstem eradykacji homoseksualistów, sugerowała wielu z nim, że wstąpienie do seminarium duchownego jest dużo lepszą alternatywą niż kulka w łeb. W efekcie operacji Hiacynt wielu dało się na to nabrać i zostali nie tylko donosicielami SB, ale skutecznymi roznosicielami nasienia nierządu w łonie Kościoła (nomen omen).
Jako mały brzdąc pamiętam niedzielne wyprawy do kościoła, gdzie – przyznam się bez bicia – nudziłem się jak mops, słuchając księdza mówiącego cichym głosem w jakimś obco brzmiącym języku. Potem, w miarę rozwoju intelektualnego i duchowego, poznałem i zafascynowałem się łaciną. Wow! Tajemniczy język Watykanu i starożytnych Rzymian, Spartakusa i Cicerona. Ta precyzja i – nade wszystko – ta lakoniczność. Po prostu – wow! Propagandowa telewizja PRL-u próbowała zwabić mnie Klubem Niewidzialnej Ręki, ale ja wykuwałem teksty po łacinie na pamięć i prowadziłem dialogi z rzymskimi pretorianami. No i – oczywiście – zrozumiałem co ten ksiądz w kościele mówi. Wiele lat później podróżując po całym świecie wiedziałem, że gdziekolwiek zapędzą mnie wiatry przygody i do jakiegokolwiek katolickiego kościoła na świecie nie wejdę, moi bracia i siostry w wierze zmówią ze mną Pater Noster.
Język łaciński odgrywa oczywiście dużo ważniejszą rolę w Kościele Katolickim. Jest nie tylko językiem urzędowym Watykanu, ale przede wszystkim językiem liturgicznym, w którym odprawiana jest Msza Trydencka. Dla mniej wtajemniczonych – Sobór Watykański II z 1962 roku wprowadził wiele zmian w Kościele Katolickim. Zmian powszechnie postrzeganych jako ‘otwarcie do ludu”, a w istocie pozwalających na sprotestantyzowanie Kościoła Katolickiego: msze w językach narodowych, celebrowanie mszy tyłem do Krzyża, świeccy szafarze itd.
Na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat okazało się, coraz bardziej boleśnie, że jedynie Msza Trydencka (łacińska) wyraża i przekazuje prawdziwą koncepcję życia Kościoła Katolickiego, które jest nie do pogodzenia z poglądami prezentowanymi na Soborze Watykańskim II. To różnica pomiędzy księdzem klęczącym z rewerencją przed krzyżem, a cymbałem ubranym jak ksiądz, wjeżdżającym do kościoła na wrotkach. To różnica pomiędzy Ojcem Pio a “Ojcem” Szustakiem, który jest nie tylko cymbałem, ale i heretykiem.
Tyle tylko, że papa Franciszek nie ma żadnego problemu z cymbałami i heretykami. Ba, nawet sam ich zaprasza na różnego rodzaju watykańskie spotkania. W zeszłym roku nasz drogi Franciszek sprosił różnej maści znachorów i szamanów z południowej Ameryki i razem z nimi pląsał wokół ogniska. W tym roku zaprosił osobiście Chelsea Clinton, członkinię Kościoła Szatana i zajadłą orędowniczkę aborcji na życzenie. Ale co tam, to fajny papa i taki otwarty na wszystko! Oczywiście poza mszą po łacinie, na temat czego nasz uroczy papa wydał niedawno oficjalne Motu Proprio zasadniczo zakazujące jej odprawiania.
Mam nadzieję, że papa Franciszek jest równie otwarty na dłuższy pobyt w piekle, bo jego akcje prowadzą go tam wielkimi krokami…
Marcin Vogel
Comments (0)