Pokonać Wielki Kanion
Pokonać Wielki Kanion
Zobaczyć Wielki Kanion Kolorado, jeden z cudów świata, to niesamowite przeżycie. Jest ogromny, aż trudno objąć go wzrokiem. Wzbudza respekt, a jednocześnie podziw dla dzieł natury.
Wielki Kanion -Grand Canyon można podziwiać u Indian na ich szklanym balkonie. Można go zobaczyć z samochodu i samolotu.
Jeśli lubisz wyzwania, to zdecydowanie mam coś dla ciebie. Proponuję ci wycieczkę do Wielkiego Kanionu, a dokładnie do jego wnętrza, czyli do Phantom Ranch, który znajduje się na samym jego dole.
Można zejść do niego zarówno z północnej części, jak i z południowej. Ja miałam okazję poznać dwa szlaki prowadzące do tego miejsca, obydwa wychodzące z południowej części kanionu – South Rim. Mogę uważać się za szczęściarę, gdyż w lutym przyznano mi miejsce namiotowe w Phantom Ranch. Bez odpowiedniego pozwolenia od opiekunów parku narodowego, niestety mimo największego zmęczenia nie można pozostać na polu namiotowym na dole Wielkiego Kanionu. Aby uzyskać pozwolenie na nocleg, należy złożyć podanie 4 miesiące wcześniej i liczyć na szczęście. Do mnie tym razem się uśmiechnęło – 2 noce w namiocie na dole kanionu – jedno z moich marzeń spełniło się. Może nie do końca przemyślałam porę roku – czerwiec jest dość gorący nawet w Chicago, a co dopiero w Arizonie. Śmiałam się, gdy dostałam pozwolenie, a w nim ostrzeżenie, że mogę spodziewać się upałów podczas mojej wycieczki. No cóż – człowiek uczy się na błędach – 120 st F w słoneczku, w cieniu jedyne jakieś 100 F. Taka temperatura zastała mnie w Phantom Ranch.
Aby zejść w dół wybrałam trudniejszy szlak – South Kaibab Trail. Jest bardziej kręty i stromy niż Bright Angel Trail. Niestety, na całym szlaku nie ma miejsc z pitną wodą, więc każdy powinien zaopatrzyć się w minimum 2 litry wody. Pierwszy zapas wody można uzupełnić dopiero w Phantom Ranch.
Zgodnie ze wskazówkami otrzymanymi w visitor center, na szlak wyruszyłam wcześnie rano. Z ogromnym plecakiem na plecach zaczęłam zdobywanie Wielkiego Kanionu już o 4 rano. Dzięki temu ominęłam największe upały, które nie należą do sprzymierzeńców wędrówek.
Mocno wijący się szlak prowadził w dół i w dół. Miejscami bardziej stromy, w niektórych miejscach niemal płaski. Im bliżej dołu, tym wyższa temperatura i tym mniej sił do marszu, częstsze postoje, pod pozorem podziwiania widoków. A te zapierały dech w piersi. Nade mną górował Wielki Kanion, pode mną wiła się Colorado River. W końcu zobaczyłam most. Jeszcze tylko pokonać most prowadzący nad rwącymi wodami Colorado River, jeszcze kilka ostatnich kroków i jest pole namiotowe Phantom Ranch. Nie masz na nim przypisanych numerów, każdy szuka najlepszego miejsca dla siebie, takiego, które daje choć odrobinę cienia, w którym można się schronić przed ukropem.
Ponad 90 F, ale powietrze jest suche, nie ma wilgoci. Jeszcze tylko zawiesić plecak na odpowiednim drągu, tak aby żaden wąż czy skorpion lub inne robactwo nie zawitało do środka i ostatkami sił znaleźć miejsce na odpoczynek w wartkim nurcie Bright Angel Creek. Zimna i dość rwąca woda w potoku jest ulgą dla obolałych nóg. Niemal każdy, kto schodzi ze szlaku swoje pierwsze kroki kieruje do potoku. Schłodzić rozgrzane ciało, dać wypocząć nogom.
Jeśli chodzi o sam pobyt na polu namiotowym, to na luksusy nie ma co liczyć. Dwa czynne kibelki, dwie umywalki z zimną wodą – oto całe wyposażenie. O prysznicu lub innej formie kąpieli nie ma mowy. Można zawsze umyć się w potoku, ale bez użycia jakichkolwiek środków, gdyż woda z potoku jest wodą pitną. Nieco lepsze warunki panują w domkach, które można wynająć w Phantom Ranch. Jest także kantyna, w której można kupić coś do zjedzenia, a nawet zimne piwo. Miejsce to jednak głównie przystosowane jest do turystów, którzy pokonują szlak prowadzący na dół Wielkiego Kanionu na mułach, bo i taka możliwość istnieje.
Zaopatrzona w konserwę turystyczną oraz chleb nie martwiłam się o wyżywienie. Podobnie o wodę pitną, gdyż krany znajdowały się w wielu miejscach. Rozstawiłam namiot, położyłam się na śpiworze i oglądałam niebo usłane gwiazdami. Dookoła panowała idealna cisza. Tylko ja, natura i wszystkie te pełzające gady… Przyszła też w odwiedziny do mnie sarna. Czuła się jak u siebie, w ogóle nie zwróciła uwagi na moją obecność – w końcu jestem tylko gościem w jej królestwie.
Odwiedził mnie także strażnik, aby sprawdzić pozwolenie. Niestety, jeśli ktoś nie ma odpowiednich pozwoleń na nocleg, musi opuścić pole namiotowe i mimo późnej pory udać się na szlak i wyjść do góry.
Noc była bardzo krótka. Pobudka już o 4 rano, szybkie pakowanie, kanapka z konserwą i czas w drogę, zanim wstanie słońce. Przede mną Bright Angel Trail – szlak bardziej łagodny, ale dłuższy, liczący 12 mil. Najpierw wiszący most nad Colorado River – przechodząc czujesz siłę rwącej rzeki. Następnie czas na wędrówkę. Im szybciej będę maszerowała, tym krótszy odcinek będę miała do pokonania w pełnym słońcu.
Dochodzę do Indian Garden – pierwszy dłuższy postój, gdzie mogę uzupełnić pitną wodę. Krótki odpoczynek, czas na uzupełnienie sił – batonik, orzeszki i w drogę. Słońce coraz mocniej grzeje. Temperatura rośnie. Plecak z całym wyposażeniem ciąży coraz bardziej, a do pokonania jeszcze sporo trasy. Pot leje się po plecach. Zmęczenie coraz mocniej odczuwalne, ale maszeruję dalej. Trasa, która początkowa była dość łagodna staje się coraz bardziej stroma. Pojawiają się serpentyny. Słońce daje o sobie znać coraz mocniej. Kolejny domek – schronienie chociaż na chwilę przed prażącym słońcem. Każdy cień rzucany przez drzewa lub skały jest natychmiast okupowany przez turystów. Ostatnie schronienie w domku i kolejne uzupełnianie wody. Jeszcze tylko, a może aż… 1,5 mili do końca. Słońce króluje na niebie. Nie ma ani jednej chmurki. Błękitne niebo, a na nim rysuje się meta. Na szlaku pojawia się coraz więcej turystów – to ci, którzy postanowili zejść choć kawałek w dół i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Widoki są nieziemskie. Odwracam się i patrzę w dół – widzę wijącą się niczym wąż ścieżkę. Pojawia się uśmiech na mojej twarzy – to moja trasa, którą wychodzę w górę. Nabieram nowych sił i w końcu jest, upragniony napis Bright Angel Trail – tabliczka, przy której zrobiłam sobie zdjęcie dzień przed podjęciem wyzwania. Są też oklaski. Zmęczenie na twarzy zamienia się w szeroki uśmiech.
Pokonałam Wielki Kanion!!!
Ruda