Polonijna publiczność nas uskrzydla
Polonijna publiczność nas uskrzydla
– Zawsze staramy się grać taką wersję sztuki, jakby to było premierowe wykonanie – czyli na naszym najwyższym poziomie. Polonijna publiczność jeszcze bardziej nas uskrzydla, zapewnia nam dodatkową energię na scenie – mówi Paweł Wawrzecki, legendarny polski aktor, który 22 lutego wystąpi w Northshore Center w Skokie z Teatrem Kwadrat.
Pamięta Pan swój pierwszy przyjazd do Stanów Zjednoczonych?
Oczywiście, pamiętam to doskonale. Mój pierwszy przyjazd do USA miał miejsce w 1989 roku. Wtedy w Polsce panowała kompletna siermięga, więc wiadomo, że Stany robiły na człowieku kolosalne wrażenie. Akurat mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ja po raz pierwszy wyjeżdżałem z Polski do USA, ówczesny premier RP Tadeusz Mazowiecki zasłabł na trybunie sejmowej. Powiedział wtedy: „Zdaje się, że kondycja ekonomiczna naszego kraju jest mniej więcej taka, jak obecna kondycja mojego serca”. Cóż, bardzo dobrze to podsumował. Ale od tego momentu minęło ponad 30 lat i Polska w tym czasie zrobiła niesamowity skok do przodu. Zmieniła się bardzo, choć też przecież cały świat się zmienił i cały czas się zmienia. To jest może mało zauważalne na co dzień, ale jeśli spojrzymy na to z perspektywy wielu lat, to jest to coś niesamowitego.
Odwiedzając Amerykę w kolejnych latach i wracając później do Polski widział Pan, jak wzmacniało się poczucie własnej wartości Polaków?
Ja generalnie nigdy nie uważałem, że my, Polacy, jesteśmy jakimś „gorszym gatunkiem”. Po prostu nie mieliśmy może tyle szczęścia, co inne narody. Nasza historia ułożyła się inaczej, przyszło nam żyć i funkcjonować w takich, a nie innych warunkach. Ale to nie czyniło z nas ludzi gorszych od innych. Oczywiście, za PRL-u były myśli: „Dlaczego tam, w USA, mają tyle fantastycznych rzeczy, a my nie mamy niczego?”. Kiedy zaczynałem pracę po studiach, to moja pensja wynosiła 10 dolarów miesięcznie. Teraz brzmi to abstrakcyjnie, nawet czasem sam zastanawiam się, czy to było w ogóle możliwe… Ale było, tak to wyglądało.
Co Pan myśli o dzisiejszej Ameryce?
USA moim zdaniem ciągle mają niespożyte możliwości. Ten kraj dalej jest potęgą, decydującą o losach świata. Będąc w Stanach, ja tę potęgę i moc widzę. To jest kraj, który – oczywiście przy odpowiednich chęciach i pracy – daje człowiekowi możliwości, które wręcz trudno sobie wyobrazić.
Wspomniał Pan, że dzisiaj świat nieustannie się zmienia. A czy zmienia się również teatr?
Ależ oczywiście, że tak. Przede wszystkim zmieniają się oczekiwania widzów. Ludzie w dzisiejszych czasach chcą przeczytać dobrą książkę, chcą obejrzeć dobry film i chcą wybrać się na dobrą sztukę do teatru. Więc my robimy wszystko, by dopasować się poziomem do tych nowych czasów. I muszę powiedzieć, że reakcje publiczności zawsze sprawiają, że czujemy się bardzo dowartościowani.
Proszę zdradzić nieco szczegółów na temat sztuki „Godzinka spokoju”.
To sztuka autorstwa Floriana Zellera, który jest najbardziej znany z tego, że „zrobił” „Ojca” („The Father”), za którego dostał Oscara za scenariusz adaptowany, a statuetkę dla najlepszego aktora otrzymał grający w tym filmie główną rolę Anthony Hopkins. Zeller napisał też właśnie „Godzinkę spokoju”, którą gramy od paru sezonów. Sztuka jest bardzo dobrze przyjmowana i podoba się widzom.
Wokół jakich tematów orbituje „Godzinka spokoju”?
Jest to całe story o różnicy w myśleniu pokoleń. Mamy starszą generację, mamy też generację młodszą i odkrywamy rozmaite rzeczy, które działy się między nimi wiele lat wcześniej. A tak naprawdę… chodzi o to, żeby facet, który zajmuje się muzyką, miał chwileczkę spokoju. Szuka tej chwilki spokoju, a czy ją znajdzie? Tego widzowie dowiedzą się oglądając spektakl!
Jakie wspomnienia ma Pan z polonijną publicznością?
Tylko i wyłącznie pozytywne. Wie pan, my staramy się zawsze grać taką wersję sztuki, jakby to było premierowe wykonanie – czyli na naszym najwyższym poziomie. A z doświadczenia wiem (bo wielokrotnie już to przeżywałem), że polonijna publiczność jeszcze bardziej nas uskrzydla, zapewnia nam dodatkową energię na scenie. To niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju uczucie również utwierdza nas w przekonaniu, że warto przyjeżdżać i grać dla Polonii.
Na koniec proszę zdradzić, czy ma Pan jakieś swoje ulubione miejsca w USA?
Bardzo lubię Kolorado. Uwielbiam jeździć na nartach.
Często udaje się Panu znaleźć czas i wyskoczyć na narty do Kolorado?
Robię, co mogę! I pamiętam o tym, że oprócz pracy, oprócz zasuwania – bo to jest konieczne i potrzebne człowiekowi – nie można zapomnieć, że w życiu jest też czas dla siebie. Żeby było, kiedy sobie „pożyć”, jak to się mówi. Ale nie chodzi mi wcale o to, żeby poruszać się złotą karocą – po prostu, żeby czuć się spełnionym, zrealizowanym i czerpać radość z tego, co się lubi. Ktoś uwielbia łowić ryby, ktoś inny kocha biwakować. A ja czuję się spełniony, kiedy chodzę po górach, jeżdżę na nartach, ale też wtedy, gdy kąpię się w słońcu i łażę sobie po Florydzie.
Kacper Rogacin
Comments (0)