Prezent od Świętego Mikołaja
Prezent od Świętego Mikołaja
Na lotnisku powitała go mama z sąsiadem i pojechali na południową stronę miasta. Mama mieszkała tam z mężem, jego rodzicami i rodzeństwem. Młody dostał swój pokój i budzik. Za dwa dni miał podjąć swoją pierwszą w życiu pracę.
Jakie było jego przygotowanie zawodowe? Po maturze miał rozpocząć studia. Wybrał Amerykę. Gdy wsiadał do samolotu rosły mu skrzydła u ramion. Ledwo wszedł. Starsi koledzy uprzedzali go, że zmieni zdanie o Ameryce. Pracy się nie bał. Szlify w języku angielskim zdobywał prywatnie, za dolary przysłane regularnie przez mamę. Do pierwszej pracy wstał wcześnie rano. Przyjechała po niego ekipa specjalistów budowlanych. Jaki mieli samochód? Podobny do polskiej nyski, mocno zużyty amerykański chrysler, załadowany narzędziami, papierowymi workami i pustymi butelkami po napojach wyskokowych.
Na “dzień dobry” pomocnik bossa podaje mu puszkę z piwem i z uwagą: „tylko nie odmawiaj”. To test przydatności. Co było robić; powiedział, że z rana napiłby się kawy. A jak ty się nazywasz? Kawa, odpowiedział młody. Kierowca z pomocnikiem zaczęli się śmiać. Kawa chce kawy, więc został „kawką”. Po pewnym czasie wiedział już, że do piwa trzeba dodać czegoś mocniejszego, inaczej boss będzie wściekły. A pomocnik? Jeszcze bardziej. Jak kiedyś lubił, tak po pewnym czasie znienawidził popularny song „Ja wohl, Ich liebe alkohol”; ile można słuchać jednej płyty! W końcu tygodnia, w piątek nadszedł czas wypłaty. Liczył, że zarobi pięć dolarów na godzinę. Pomyliłeś się, usłyszał. Przepracował całe godziny, rzetelnie, uczciwie, wykazał gotowość, dyspozycyjność, oczekiwanie. To prawda, ale każdy czekał, nie było materiału, pomocnik nie przyszedł, boss nie dostał zlecenia.
Po miesiącu experience umówił się z innym bossem. Miał dostawać sześć dolarów za godzinę pracy. Nauka życia kosztuje, a tu masz jeszcze trening, powiedział boss. Niełatwo jest przyjąć, że za wykonaną pracę nie dostanie pieniędzy. Boss też nie dostał. Za to zaopatrywał się w najtańsze materiały, szingle, gwoździe, tubajfory, często z tzw. drugiej ręki za flaszkę atramentu, jak nazywał “smirnowa”, kojarząc ten trunek z siwuchą. Ciesz się, że potrącam ci podatek, odpowiadał boss na pytanie, dlaczego wypłata taka mała. Boss lubił żartować” “tobie na kawkę wystarczy, nie masz żony, dzieci, zresztą nauka kosztuje!”.
Minęły lata. Dzisiaj już nie kawka, tylko pan Kawa prowadzi własny biznes. Posługując się nienagannym angielskim, z certyfikatem obywatelstwa dzięki matce i własnej zapobiegliwości. Mr Kawa zdobywa zleceń „skolko ugodno”. Pracuje z przybyszami, których do Ameryki przygnała chęć przygody i marazm gospodarczy wschodniej części niezjednoczonej Europy. Teraz on, Mister Kawa rozdaje karty, zawiera umowy z kim chce. A więc z subkontraktorami, którzy czekają na zlecenia. Nawet jeśli robotę wykonają w terminie i bez wad, to nie znaczy, że dostaną zaraz zapłatę. Mr Kawa ma taki zwyczaj, że dopiero po tygodniu, dwóch od upływu terminu zapłaty bywa available, znaczy osiągalny. Nie wcześniej, bo jest zajęty. Jeśli ktoś prosi i błaga, to nieraz doczeka się pozwolenia na przyjazd do jego rezydencji po kasę. Trzeba jechać daleko, jakieś 50 mil. Wystawia wtedy czek na całość, ale z zastrzeżeniem, że można go realizować po upływie 3 do 5 dni. Czasem któregoś z wyrobników subkontraktorki kordialnie klepnie po ramieniu; jednej ekipie postawił nawet six pack. Nie robi tego często, żeby nie rozpijać bliźniego. Pamięta przecież jak sam zaczynał. Ludzie nie narzekają. Wiadomo, nauka kosztuje. Czas na prezent od Św. Mikołaja.
Adres do korespondencji:
bmz669@juno.com
Comments (0)