Słoma z butów
Słoma z butów
Kiedy byłem małym chłopcem, wychowującym się w dużym mieście, przezywaliśmy się często od wieśniaków, roboli czy wiejskich matołów. Taka była chyba moda na podwórku, bo z domu takich epitetów nie wyniosłem. Oboje moi rodzice byli z tak zwanej sfery inteligencji, więc tematy – powiedzmy prowincjalne – były mi obce.
Ponieważ mój ojciec był zapalonym myśliwym, sporo czasu spędzałem z nim na wsi. Poza takimi fajnymi wspomnieniami, jak pieczenie ziemniaków w ognisku (do którego dla rozrywki lokalne łobuziaki wrzucały naboje znalezione w lesie) pamiętam też rozmowy między myśliwymi o tym, jak chłopi “hardzieją”. Że odmawiają wejścia na pole, że narzekają na szkody, na hałas, itd., itp.
Pamiętam w szczególności taką jedną rozmowę mojego ojca z jakimś chłopem, której tematem było było, kto sobie bez kogo nie poradził. Chłop twierdził, że te „pony” to by bez chłopa z głodu zmarły. Ojciec nalegał, że bez inżynierów, którzy projektują maszyny rolnicze chłopi ledwo by mogli wyprodukować żywność na swoje potrzeby. Niby rozmowa zaczęła się jak takie życzliwe przekomarzanie, ale pod koniec chłop powiedział: „Zaprojektował czy nie, ale jak my nie sprzedomy to możeta nas w du*e pocałować”, co niewątpliwie było zarówno koronnym argumentem, jak i hasłem do zakończenie dyskusji, bo zapowiadało to, że zaraz zacznie się rozmowa na migi…
Większość swojego życia spędziłem w mieście. Czy to w Warszawie (gdzie sią urodziłem) czy w Krakowie (gdzie chodziłem do szkoły i pracowała moja matka). Przez dom moich rodziców przewijali się profesorowie, inżynierowie, naukowcy, pisarze, malarze, muzycy. Pamiętam na przykład jak Krystian Zimerman grał mazurka na fortepianie mojej matki. Obrazy Jerzego Świecimskiego, znanego krakowskiego malarza, wisiały w salonie, jakaś książka z dedykacją Jerzego Waldorffa leżała na stoliku. Nie czułem się źle w tej atmosferze – głównie siedziałem jak ta przysłowiowa mucha na ścianie i zgodnie z ówczesną zasadą wychowania, że dzieci i ryby głosu nie mają, się nie odzywałem. Przysłuchiwałem się tym filozoficznym rozmowom, tym przykładom literackiej erudycji, wchłaniałem atmosferę sztuki i nauki. Ale co pewien czas słyszałem głos tego chłopa: „możeta nas w du*e pocałować”.
Kto komu jest bardziej potrzebny? Czy chłop (lub inny pracownik fizyczny) przeżyje bez malarza czy pisarza? Pewno tak. Czy lekarz przeżyje bez chłopa? Pewno nie. Ktoś jednak to jedzenie musi wytwarzać – nawet dla konsumentów zielonej algi – ktoś musi to pakować, rozwozić, itd. To jest oczywiste. Ale mnie zawsze fascynowało coś innego. A mianowicie w jakim stopniu te oba światy przyciągają do siebie różnych ludzi…
Oczywiście trudno urodzić się pod strzechą i zostać światowej renomy malarzem (chociaż Nikifor Krynicki pokazał, że jednak można). Trudno hodować świnie, a jednocześnie pisać poezję. No i jeszcze pozostaje ten mały, acz istotny element zwany talentem.
W swoim, już dosyć długim życiu, zauważyłem pewną prawidłowość. W świecie pracy fizycznej panują proste (i dosyć sztywne) zasady. Tu nie ma miejsca na cwaniakowanie, oszustwo, mydlenie oczu. Nie zasiejesz w porę – nie masz co jeść. Nie nakarmisz swojego żywca – to ci zdechnie. Nie ocieplisz chałupy na zimę – to będzie ci zimno. Natura jest bezwzględnie szczera, uczciwa i bezlitosna. A ludzie, którzy z nią obcują na co dzień – nabierają tych samych cech.
W świecie sztuki wygląda to natomiast zupełnie odwrotnie. Tam właśnie można znaleźć wszelkiego rodzaju ludzkie dziwolągi (szczególnie w obecnych czasach, kiedy mamy już oficjalnie 72 inne płcie poza mężczyzną i kobietą). Nie chcę powiedzieć przez to, że wszyscy artyści czy naukowcy są “pogubieni”. Nie. Chodzi mi tylko o to, że w świecie oderwanym od rzeczywistości bardzo łatwo jest być kimkolwiek i robić cokolwiek, bez jakichkolwiek realnych konsekwencji. To swego rodzaju społeczny luksus, który zapewnia tak zwane rozwinięte społeczeństwo. To dzięki temu Platon czy Sokrates mogli poświęcić literalnie całe swoje życia na filozoficzne rozważania, to dzięki temu Michael Angelo mógł całe życie rzeźbić czy Rubens malować.
Obecnie, dużo bardziej niż przedtem, ten system jest wykorzystywany przez różnego rodzaju pseudo-artystów, pseudo-uczonych, czy pseudo-autorytety. Krótko mówiąc, wiele osób struga wariata tylko po to, żeby nie musieć kopać rowów, albo orać pola, albo jeździć ciężarówką.
Wolny kraj. Wolność wyboru. Każdy ma konstytucyjne prawo podążania za własnym szczęściem. Cokolwiek to jest. I choć możesz oszukać wszystkich poza dwoma osobami – panem Bogiem i sobą – wiesz na koniec dnia w jakiej grupie się mieścisz.
Uwielbiam malarstwo, kocham muzykę, ciągle brakuje mi czasu na czytanie. Ale najwięcej radości sprawia mi ostatnio, kiedy jadąc traktorem widzę w lusterkach równo zabronowane pole. Bo w tym równo zabronowanym polu jest szczerość, dbałość i odpowiedzialność. Jest duma, radość i rzeczywistość. A to, że pracując słucham koncertu Wieniawskiego, to tak dla urozmaicenia. Bo – moim zdaniem – zapach słomy wystającej z butów znakomicie łączy się dźwiękiem skrzypiec…
Marcin Vogel
Comments (0)