Śmierć u stóp Denali cz.2
Śmierć u stóp Denali cz.2
Dokończenie z #46
To co zostało wygląda jak zmięty fragment rozbitego i poćwiartowanego łapką na muchy komara na szybie. Widać tylko zarys skrzydła, fragment kadłuba i jakieś porozrzucane wokół drobne fragmenty. Myśl, że nadal w nim przebywają ciała ofiar działa przygnębiająco. Nie dzielę się swoimi myślami z innymi uczestnikami lotu. Wątpię, aby ktoś zauważył to miejsce i dobrze. Jeszcze wtedy była nadzieja, że ofiary zostaną wydobyte z wraku i doczekają się godnego pogrzebu. Później okazało się, że nie jest to możliwe.
O 5.53 pm w Alaska Rescue Coordination Center otrzymano pierwszy alarm z nadajnika rozbitego samolotu, która w takich okolicznościach uruchamia się samoczynnie. W trzy minuty później w biurze K2 Aviation wszyscy odbierają dramatyczny komunikat. Jak zwykle ludzie z trudem dopuszczają do siebie tragiczne wiadomości. Nie wierzono w dane widoczne na monitorze komputera. A było jasne, że zniknął satelitarny sygnał pozycjonujący samolot. Łudzono się, że to może tylko problem techniczny. W siedem minut później było wiadomo, że nastąpiła katastrofa.
Około 6.00 pm w K2 Aviation zadzwonił telefon satelitarny pilota. Zakomunikował, że uderzyli w górę i potrzebują natychmiast pomocy. Połączenie w chwilę później uległo przerwaniu. Załodze K2 po wielu próbach trwających kilka minut jeszcze raz udało się nawiązać kontakt z pilotem. Powiedział, że jest uwięziony w wraku i dwóch pasażerów nie żyje. To było ostatnie połączenie. Pilot był na pewno ciężko ranny i tracił przytomność.
O 8.08 wieczorem z jednego z lotnisk w Talkeetna wystartował ratowniczy śmigłowiec. To była specjalna maszyna przygotowana do akcji na dużych wysokościach, na które inne helikoptery nie są w stanie się wznieść.
Ze względu na złe warunki pogodowe w okolicy, załoga helikoptera nie była w stanie dotrzeć do miejsca wypadku. Do akcji ratowniczej w tym czasie włączyły się inne służby łącznie z National Park Service, Gwardią Narodową oraz jednostkami lotniczymi armii amerykańskiej.
Misja ze względu na zbliżającą się noc i złe warunki pogodowe została przerwana. Każdy samolot K2 jest wyposażony w zestaw ratunkowy, zapas jedzenia oraz wody. Ma też dodatkowo środki, które pozwalają chronić pasażerów przed niskimi temperaturami. W K2 Aviation liczono, że dzięki wyposażeniu ratunkowemu pilot i być może żyjący pasażerowie przetrwają do następnego dnia.
W górach jeżeli nie ma wiatru panuje przejmująca cisza. Temperatura w miejscu wypadku, mimo lata, w nocy spadła grubo poniżej zera. Jeżeli jeszcze ktoś żył śmierć nadchodziła powoli.
* * *
Następnego dnia o godzinie 7.17 rano załoga helikoptera ratowniczego zlokalizowała wrak samolotu.
Był on na wysokości około 3328 metrów n.p.m. Szczątki znajdowały się na wiszącym lodowcu przy górze Thunder położonej około 14 mil na południowy zachód od szczytu Denali. Samolot był rozbity na kawałki. Prawe skrzydło oddzieliło się i spadło kilkaset stóp poniżej głównego wraku.
Helikopter ratowniczy zawisł przy ścianie lodowca. Została z niego opuszczona gondola z ratownikiem. Zdołał on zajrzeć do przedniej części kadłuba i zobaczył tam ciała pilota i trzech pasażerów. Nie widział czwartego pasażera.
Otwarty kadłub był lekko przykryty śniegiem i w środku wypełniony lodem. Gwałtownie pogarszające się warunki pogodowe spowodowały, że ratownik pozostał w gondoli przy miejscu wypadku zaledwie około pięciu minut.
Przez następne parę dni zastanawiano się jak dotrzeć do ofiar katastrofy i przetransportować ciała na lotnisko. 10 sierpnia po raz drugi dotarto do wraku. Odnaleziono w nim ciało piątego pasażera. Druga inspekcja pokazała, że każda akcja związana z wydobyciem zabitych niesie niesamowite ryzyko. Mogą zginąć następni ludzie. Prawie pionowa ściana czapy lodowej, gdzie uderzył samolot oraz znajdujące się w niej szczeliny groziły niebezpieczeństwem lawiny. Do tego w każdej chwili wrak samolotu mógł odpaść i runąć kilkaset metrów w dół. Komisja stwierdziła, ze akcja przekraczałaby dopuszczalny poziom ryzyka.
* * *
Wstępny raport NSTB nie wyjaśnia przyczyny wypadku. Nie ma w nim nawet hipotezy.
Mogły wchodzić w grę trzy podstawowe powody: pogoda, stan samolotu i błąd pilota.
Pogoda na lotnisku była dobra. Zanotowano tego dnia chmury, ale były one ponad poziomem lotu. Widoczność dobra, wiatr słaby, temperatura normalna na tę porę roku. Czy podobnie było wyżej w górach, w miejscu zdarzenia? Na razie tego nie wiadomo.
Jeśli chodzi o samolot i jego stan techniczny nie ma na ten temat też żadnej informacji. Jedno jest pewne: został zbudowany w Kanadzie przed 1967 rokiem, kiedy wypuszczono z montowni ostatnie egzemplarze tego typu samolotu. Musiał być wielokrotnie remontowany. Jego stan techniczny był na pewno sprawdzony przez kontrole zewnętrzne. Nie mógł budzić on żadnych wątpliwości.
Trzeba dodać, że głównym konstruktorem samolotu Havilland DHC-2 (Beaver), który wszedł do użycia w 1945 roku był Polak – Wsiewołod Jan Jakimiuk. Był on jednym z najbardziej znanych przedwojennych konstruktorów polskich samolotów wojskowych. W 1939 roku został ewakuowany na zachód i przez następne dziesięciolecia był autorem kilku najważniejszych konstrukcji samolotów wojskowych i pasażerskich w Kanadzie, Anglii i we Francji. Był współprojektantem m.in. słynnego brytyjsko-francuskiego ponaddźwiękowca pasażerskiego Concorde.
Samolot pilotował 58. letni Craig Layson mieszkaniec stanu Michigan. Latał on od dwóch lat sezonowo w zespole pilotów K2 Aviation. Wcześniej pilotował małe samoloty przez 40 lat, ale zawodowo robił to od czasu zatrudnienia na Alasce. W Michigan był właścicielem zakładu naprawczego samochodów. Wygląda na to, że nie był to zbyt doświadczony pilot jeśli chodzi o loty w tak trudnym terenie jak Alaska!
Spekulując najbardziej prawdopodobną przyczyną wypadku był właśnie błąd pilota. Być może ostatecznie tę kwestię wyjaśni finałowy raport NSTB, na który będzie trzeba poczekać miesiące lub nawet lata.
A co z pasażerami? Kim byli? Wiadomo, że przyjechali z Polski.
Wchodzili w skład większej grupy. Z nieznanych powodów pozostaną chyba na zawsze tajemnicą ich nazwiska. Strona amerykańska twierdzi, że na życzenie władz polskich ich tożsamość i adresy zostały utajone. To dość niecodzienna praktyka w tego typu zdarzeniach. Czy tylko chodziło o życzenie rodzin?
* * *
Lądujemy szczęśliwie na lotnisku w Talkeetna. Dwie godziny niesamowitych wrażeń przesłoniły tragedię na zboczu stoku Thunder. Emocje zepchnęły inne emocje. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem majestatu gór ich piękna w blasku promieni słonecznych i w oprawie błękitnego nieba. Trudno w takich okolicznościach o smutek i czarne myśli.
Czterech Polaków i pilot ze stanu Michigan utkwiło na zawsze w tym niesamowitym otoczeniu przyrody. Gdyby to nie była straszna tragedia można byłoby powiedzieć, że trudno o piękniejszą oprawę śmierci.
Tekst i zdjęcia: Andrzej Rogalski