Staram się, aby moje stand-upowe show nie było zakrzyczane lub zaorane
Staram się, aby moje stand-upowe show nie było zakrzyczane lub zaorane
Tematy, które poruszam, trafiają zarówno do 16-letniej młodzieży, jak i do 50- czy 60-letnich rodziców, a nawet dziadków. Najważniejsze jest, aby się nie poobrażać, tylko dobrze się bawić, bo w ogólnym rozrachunku to tylko żarty – mówi Adam Van Bendler, stand-uper, którego występy będzie można obejrzeć 9 września w Pickwick Theatre w Park Ridge.
Gdy przejrzałam informacje na Twój temat, to muszę przyznać, zaskoczyła mnie Twoja wszechstronność. Jesteś komikiem, aktorem, scenarzystą, reżyserem i producentem skeczy internetowych i teledysków, których zasięg liczy się już w dziesiątkach milionów. Założyłeś fundację dla zwierząt Psia Krew, trochę rapowałeś, no i jesteś 6. na liście rankingowej stand-uperów. Skąd bierzesz na to wszystko czas?
Och, racja, teraz czasu dla siebie zbyt wiele już nie zostało (śmiech). Przygoda z rapem tak szybko jak się zaczęła, tak i szybko się skończyła. Miałem silną potrzebę, żeby zrobić skecz w formie muzycznej czy jakieś krótkie historyjki z muzyką w tle. Najbardziej zależało mi, aby to było komediowe. Za jeden skecz zostaliśmy nawet nominowani do nagrody Kreacja Aktorska Roku na Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film 2014. Nasyciłem się trzema projektami i zaprzestałem, bo chciałem próbować innych rzeczy i nowych form komedii.
Jak zaczęła się Twoja przygoda ze stand-upem? Czy byłeś w szkole osobą, która gromadziła wokół siebie grono słuchaczy gotowych wysłuchać nowej historyjki?
Byłem gościem z ostatniej ławki, z którym było albo śmiesznie, albo innym więdły uszy. Zawsze miałem cięty język i gotową ripostę. A ogólnie, to odkąd pamiętam, miałem pokręconą wyobraźnię i zawsze mówiłem to, co akurat przychodziło mi do głowy.
Miałeś przez to problemy?
Tak jak w życiu. Jeśli komuś podpasuje to, co mówisz, to jest śmiesznie, a jak nie podpasuje, to jest różnie.
Skąd bierzesz pomysły do skeczy? Podpowiada Ci je życie czy ta Twoja bujna i pokręcona wyobraźnia?
Czerpię ze wszystkiego po trochu. Zaobserwuję jakąś sytuację, coś spontanicznie urodzi się w głowie, trochę wyobraźni, no i skecz czy historyjka gotowa. Czasem wezmę jakiś stary pomysł sprzed lat, na który akurat mam wenę i mam ochotę coś z nim zrobić. Czasem nawet pod wpływem stanów lękowych coś się urodzi. Także, jak mam słabszy dzień, staram się pewne myśli obrócić w żart. I to jest też terapeutyczny sposób na generowanie ciekawych puent.
Oglądałam Twój ostatni program “Placebo”. Dużo mówisz w nim o depresji. Jest to choroba, która dotyka wiele osób. Wystąpisz z tym programem w USA?
Nie, z “Placebo” nie. W Stanach zagram fragmenty z nowego programu “Zło konieczne”, który można obejrzeć tylko na żywo, ale będzie jeszcze kilka tematów natury psychicznej, czyli podważeniu prawdziwej męskości, o operacjach plastycznych – temat hardcorowy na całym świecie. Będzie też bardzo dużo o ludzkiej naturze, trochę politycznych. Wydaje mi się, że ta piguła, którą przygotowałem, będzie bardzo ciekawa.
Gdy jesteśmy już przy programie, który dla nas przygotowałeś, to czy są tematy, których nigdy byś nie poruszył? Czy też nie ma dla Ciebie tematu tabu?
Wydaje mi się, że wszystkie najtrudniejsze dla siebie tematy już poruszyłem. I sam jestem ciekawy, co jeszcze życie przyniesie. Zależy mi na tym, aby moje wątki były jak najciekawsze i poruszały problemy społeczne. Zawsze rodzi się coś nowego i to też jest coś, co mnie bardzo ekscytuje i motywuje do nowej pracy.
Przygotowując program opracowujesz go pod konkretną publiczność? Mam tu na myśli publiczność w Polsce, w Europie czy w Ameryce. Czy ona różni się między sobą?
Absolutnie tak. Nie rozróżniałbym tylko publiczności na polską i zagraniczną, a raczej na miejsce występu. Jest inna energia, kiedy występuje się w teatrze, a inna w pubie, gdzie jest dostęp do alkoholu. Każdy z tych wieczorów jest inny i trzeba brać pod uwagę, że im więcej alkoholu, tym jest większe prawdopodobieństwo trafienia na trudnego widza. Takiego “hejterka”, który chce trochę zwrócić na siebie uwagę, a trochę też chce dociąć komikowi. Pod wpływem alkoholu puszczają wszelkie hamulce. Wtedy jest trochę więcej walki z publiką. Uważam, że i w kraju, i za granicą mamy wspaniałą publiczność. Ale zawsze trzeba wziąć pod uwagę, że trafi się jakiś odsetek ludzi, którzy przyjdą pijani i utrudniają komikowi występ. Co bardziej świadomi odbiorcy stand-upu wiedzą, że warto w nim uczestniczyć i nagradzać występującego uśmiechem, śmiechem i oklaskami. Czasem, gdy jest poważniejszy temat, robi się ciszej na sali. Ale nie warto nieproszonym zabierać głos.
Stand-up charakteryzuje się specyficznym językiem. Czy pisząc skecz wpisujesz wulgaryzmy w tekst, czy wychodzą Ci one ad hoc podczas występu?
To jest bardzo ciekawe pytanie. Staram się przeklinać jak najmniej. Często używam wulgaryzmów na przykładzie cytatów, odgrywając jakąś scenkę z jakąś postacią. Wulgaryzmy są dodatkiem, a nie puentą. Ale inny jest występ na żywo, a inny nagrywany z myślą o późniejszej jego publikacji na YouTubie czy innej platformie. Często te występy są nieco trudniejsze i bardziej stresujące i komicy nierzadko dorzucają nadprogramowe wulgaryzmy.
Do widzów w jakim wieku adresujesz swój stand-up? Czy rodziny z 15-16-latkami mogą wybrać się na Twój show?
Myślę, że tak. Tematy, które poruszam, trafiają zarówno do 16-letniej młodzieży, jak i do 50- czy 60-letnich rodziców, a nawet dziadków. Tyle problemów społecznych, ile obecnie mamy, sprawia, że mam coś do powiedzenia w każdej dziedzinie. Będą polityczne pstryczki w nos. Najważniejsze jest, aby się nie poobrażać, tylko dobrze się bawić i wyjść zrelaksowanym, bo w ogólnym rozrachunku to tylko żarty.
Oglądając Twoje występy i skecze muszę powiedzieć, że jesteś jak wino. Lata dodają Ci smaku i wyrafinowania. Nie bez powodu jesteś przecież na 6. miejscu na liście rankingowej stand-upu w Polsce.
Jeśli chodzi o moje doświadczenie, to już 10 lat jestem na scenie. Staram się, aby moje stand-upowe show nie było zakrzyczane lub zaorane przez wulgaryzmy, oraz aby za mocno nie wjeżdżać na emocje, tak jak to było wcześniej. Oceniając z perspektywy czasu wiem, że dużo zrozumiałem, aczkolwiek nie uważam, abym teraz był lepszy lub gorszy od innych komików. Każdy ma swoją drogę. I bardzo się cieszę, że podczas pandemii miałem okazję trafić na wspaniałego terapeutę. Terapia, którą przeszedłem, bardzo dobrze na mnie wpłynęła. Przyczyniła się, że powstał nie tylko program „Placebo”, ale też zrozumiałem siebie jako człowieka i znacznie lepiej funkcjonuje mi się na wszystkich płaszczyznach życiowych.
Rozmawiając z Tobą o Tobie koniecznie trzeba wspomnieć o akcji niesienia pomocy zwierzętom, w tym też z Ukrainy. Sprowadziłeś ich zdaje się 25 sztuk, a sam adoptowałeś charta Rambo. Założyłeś też fundację Psia Krew.
Fundację Psia Krew założyłem w 2018 roku. Byłem na takim etapie w życiu, że czułem, iż kariera idzie w dobrą stronę, uspokoiłem się jako człowiek. Bardzo chciałem spełnić swoje marzenia. Zanim wyjechałem za granicę, marzyłem, jako młody człowiek, aby pracować ze zwierzętami. Bardzo też pokochałem stand-up, i jako widz, i jako raczkujący artysta. Po powrocie z Norwegii, kiedy wszystko zaczynało iść w dobrym kierunku, pomyślałem, że chciałbym, aby zostało po mnie coś więcej niż tylko historie o seksie czy kłótniach z ojcem. Uznałem, że mogę wykorzystać popularność w celu pomocy zwierzakom czy ludziom, czyli, że można zrobić coś dobrego. Mocno zainspirowałem się Jakubem Błaszczykowskim (polski piłkarz, działacz sportowy i społeczny – przyp. red.). Kiedyś miałem okazję zagrać w jego charytatywnym turnieju piłkarskim na hali w Częstochowie. Tak bardzo mnie to zainspirowało, że postanowiłem zrobić coś również dla innych. I tak powstała fundacja Psia Krew. Następnie zaczęliśmy organizować mecze charytatywne komicy kontra raperzy. Dzięki zebranym funduszom udało się pomóc kilku naprawdę fajnym schroniskom dla bezdomnych psów i kotów w całej Polsce. A w 2020 roku padł pomysł na stworzenie aplikacji Animal Helper, której pomysłodawcą jest mój przyjaciel Paweł Gebert. Będzie to pierwszy w Polsce telefon 112 dla zwierząt. Było trochę turbulencji po drodze, ale okazuje się, że w tak dużym przedsięwzięciu to raczej normalne. Teraz jesteśmy na etapie rekrutacji do naszej centrali połączeń Animal Helper. Mamy już wyremontowane biuro, które będzie pełniło funkcję centrali połączeń. Aplikacja jest już niemal skończona i wzbogacona o bardzo fajne moduły. Nie mogę doczekać się, kiedy wystartujemy. Przez kilka pierwszych tygodni będziemy działać na terenie województwa pomorskiego, a później chcemy rozszerzyć się o kolejne województwa.
Rozmawiała Ludwika Zajkowska
Comments (0)