Stęskniłem się za występami w USA, za ludźmi i za samym krajem
Stęskniłem się za występami w USA, za ludźmi i za samym krajem
– Wracam do Stanów Zjednoczonych po kilkunastu latach. Stęskniłem się za występami w USA, za ludźmi i za samym krajem. Gwarantuję, że podczas moich występów każdy będzie dobrze się bawił! – mówi Maciej Stuhr, słynny polski aktor, reżyser, scenarzysta i stand-uper, który przyjeżdża do USA ze swoim najnowszym programem komediowym „Mam to wszystko w stand-upie” – 10 listopada Stuhr wystąpi w Des Plaines Theatre w Des Plaines.
Po raz ostatni był Pan w USA kilkanaście lat temu. Z jakim nastawieniem wyrusza Pan za Wielką Wodę?
Wyruszam z ogromnym podnieceniem, ponieważ faktycznie dawno mnie w Stanach nie było. Jestem bardzo ciekawy, jak Ameryka zmieniła się przez ostatnie lata. Oczywiście jestem też podniecony z tego powodu, że jadę do USA z moim nowym programem stand-upowym. Wróciłem do rozśmieszania ludzi, czyli do zajęcia, od którego wiele lat temu zaczynałem moją przygodę z występami przed publicznością. Potem przyszła kolej na teatr i filmy, a teraz wracam do korzeni. Muszę przyznać, że sprawia mi to olbrzymią frajdę. Jestem ciekawy, czy polsko-amerykańska publiczność będzie reagować tak samo, jak publiczność polska. A jeśli nie, to na czym będą polegać różnice.
Bywał Pan w Stanach Zjednoczonych wielokrotnie, więc ma Pan spore doświadczenie z występami dla Polonii. Jak wspomina Pan poprzednie eventy, w których brał Pan udział?
Na pewno w pewien sposób różnią się one od występów w Polsce, bo gramy na innym kontynencie, przed wyjątkową publicznością. Wychodzę z założenia, że nasze zadanie polega na tym, by mówić do ludzi o rzeczach, które ich interesują. Więc zawsze wyjazd do innego kraju wiąże się z pewną ciekawością – czy to, co mam do zaproponowania, będzie rezonowało z publicznością? W takim wyjeździe zawsze jest pierwiastek pewnej egzotyki, zwłaszcza że jedziemy w miejsca, których wcale tak dobrze nie znamy.
Takie wyjazdy zapadają Panu na długo w pamięci?
Absolutnie tak. Kiedy pojawiam się za granicą, kiedy wkraczam z moim występem w inne niż na co dzień środowisko, często zdarza się, że takie spotkania generują wspaniałe sytuacje, albo śmieszne anegdoty, które później przez długi czas sobie przypominam, albo opowiadam znajomym. A przede wszystkim ciekawe są spotkania z ludźmi. Każdy człowiek, który zdecydował się żyć w innym kraju, niesie ze sobą bardzo interesującą historię. Spotkania z Polonią są przez to zawsze niezwykle intrygujące.
Artyści przyjeżdżający z Polski do USA często mówią, że gdy występują przed polonijną publicznością, czują wyjątkowe emocje, bijące od widzów. Jak to wygląda z Pana doświadczenia?
Ja jestem nauczony wieloletnim doświadczeniem, by nie nadużywać – jak to się mówi – wielkich kwantyfikatorów. Mówienie o Polonii jako jednej grupie jest moim zdaniem w pewnym sensie nadużyciem, bo przecież to są miliony ludzi, a każdy jest inny, każdy niesie inną historię, każdy ma inna wrażliwość, inne poczucie humoru. Moja ciocia, siostra mojej mamy, jest częścią polonijnej grupy, żyje od dziesięcioleci w Pittsburghu. Więc ja znam Polonię dość dobrze z opowieści i wiem, jak barwna i jak różnorodna jest to grupa – oczywiście również przy wielu podobieństwach. Mówienie o Polonii jako o jednym zjawisku jest trudne, bo zawsze kogoś można pominąć, w pewien sposób skrzywdzić, a tego bym nie chciał. Z tego samego powodu bardzo rzadko wypowiadam się o Polakach jako o jednej grupie – to jest po prostu za duży zbiór ludzi, by przypisywać im jedną łatkę. Ale na pewno będę się przyglądał osobom na widowni. Jadę do USA z programem, który znam dobrze, bo występowałem z nim ponad sto razy, więc będę przyglądał się różnicom w reakcjach. Naprawdę jestem ciekaw, czy takie różnice będą, a jeśli będą – to jakie konkretnie.
Jeśli chodzi o sam program, to czy może Pan zdradzić, czego na pewno nie zabraknie? Czego może spodziewać się osoba, która wybierze się na Pana występ?
Przede wszystkim luzu, beztroski i dobrej zabawy! Postanowiłem sobie, że będą to prawie dwie godziny występu nieskrępowane niczym. To będzie zabawa w dość… absurdalnym wydaniu. Właściwie muszę powiedzieć, że nie jest to taki typowy stand-up. Jest to pewien rodzaj przedstawienia, który proponuję widzom. Będzie trochę śpiewania, będzie dobra oprawa świetlna, dobre nagłośnienie. Nauczony ponad 30-letnim doświadczeniem scenicznym, staram się wprowadzać atmosferę, która sprawia, że wszyscy dobrze się czują, mają luzik. Powiem szczerze (nie wiem, czy to będzie dobra reklama, choć gdybym ja coś takiego usłyszał, to uznałbym to za dobrą reklamę), że będziemy śmiać się dużo z głupot. Ale myślę sobie, że im trudniejsze są czasy, tym bardziej trzeba pamiętać o tym, by umieć śmiać się z głupot. I wydaje mi się, że jest nam wszystkim bardzo potrzebne, by nie zawsze szukać jakiejś głębokiej filozofii, nie zawsze kąsać dowcipem, być złośliwym, tylko dać sobie pozwolenie na to, by poczuć się beztrosko i pośmiać z głupot. Mnie tego w życiu czasami brakuje, więc zależy mi, by podczas moich występów taka możliwość była.
Czy wyjazd do Ameryki traktuje Pan jak podróż stricte służbową, czy może podczas wyjazdu zamierza Pan odwiedzić jakieś ciekawe miejsca w USA?
Po raz pierwszy będę w USA z moją żoną, która również troszeczkę zna Stany Zjednoczone. I ona chce mi pokazać jakieś swoje ulubione miejsca, chce zabrać mnie na wycieczkę śladami swojej młodości. Więc mam nadzieję na zobaczenie czegoś nowego, czegoś ciekawego. A poza tym – tak jak wspominałem – nie byłem w USA już kilkanaście lat, więc jestem ciekawy zmian. Kocham Nowy Jork, jest to miejsce bardzo bliskie mojemu sercu, więc chcę przekonać się, czy i jak się zmienił przez ten czas. Jeśli uda mi się wygospodarować wolny wieczór, postaram się wybrać do teatru, albo może na jakiś dobry koncert, co zawsze było moją ulubioną formą spędzania wolnego czasu w Nowym Jorku.
W Polsce pewną legendą obrósł słynny „amerykański styl życia”. Czy jest w USA coś, co chętnie przeszczepiłby Pan do Polski? Wielu ludzi twierdzi, że Amerykanie mają zdecydowanie więcej luzu niż Polacy.
Częściowo odsyłam tu do mojej wypowiedzi o Polonii, Polakach i o generalizowaniu, ale oczywiście nie da się ukryć, że w jakimś stopniu jest tego luzu więcej w USA. To muszę przyznać. I to jest akurat fajne do naśladowania. Przytoczę tu pewną anegdotę z mojego życia. Dwanaście lat temu byłem w Los Angeles. Kupiłem sobie wtedy fajną marynarkę – zresztą mam ją do dzisiaj. Tak mi się spodobała, że gdy tylko wyszedłem ze sklepu, od razu ją założyłem. Następnie poszedłem do kawiarni. Stałem w kolejce po kawę, gdy nagle poczułem, że osoba, która stała za mną, mnie dotknęła. Odwróciłem się lekko speszony, skrępowany, zaniepokojony. Patrzę, a za mną stoi kobieta, która dotyka mojej nowej marynarki i mówi: „I love your jacket!”. Nawet nie wiedziała, że mam ją dopiero od pół godziny. Do dzisiaj pamiętam ten mały komplement od zupełnie obcej osoby w kawiarni. Chyba można powiedzieć, że dla wielu Polaków tego typu interakcje często są szokiem – że można komuś obcemu powiedzieć coś miłego. Ja tamtą historię zapamiętałem, była to dla mnie duża lekcja. Nie jestem osobą może przesadnie wylewną, ale wracam czasem do tamtego obrazu i staram się traktować ludzi znienacka z sympatią. Bo to może człowiekowi nie tylko zrobić dzień, ale i zostać w pamięci na długie lata – tak jak w moim przypadku.
Na koniec – co chciałby Pan powiedzieć naszym Czytelnikom?
Bardzo serdecznie zapraszam na moje występy! Jestem niezmiernie ciekawy, czy uda się zapełnić te piękne sale i wspólnie doskonale się bawić. Zapewniam, że zrobię wszystko, by Państwa rozśmieszyć, zabawić i zapewnić Państwu miły czas. Będę czekał na publiczność, na spotkanie w trakcie występu – może też uda się spotkać na chwilę już po występie, albo minąć się gdzieś na ulicach wielkich amerykańskich miast. Do zobaczenia!
Autor: Kacper Rogacin
Comments (0)