Tam, gdzie lądują Anioły…
Tam, gdzie lądują Anioły…
Jest wiele w Stanach parków, które warto zobaczyć, po których warto powłóczyć się i zdecydowanie wśród nich powinien być Park Narodowy Zion w Utah.
Aby przebyć wszystkie szlaki tego parku, potrzebujesz kilku dni. Trasy po parku są bardzo zróżnicowane jeśli chodzi o długość i stopień trudności. Wystarczy, że dojedziesz do visitor center, a stąd autobus zabierze cię na wybrany szlak.
Pokonałam wiele szlaków w tym parku. Z pewnością warto przejść szlak The Narrows, który w większości przebiega w wodzie czy Hidden Canyon, który na szczycie oferuje piękną panorama.
Dla bardziej odważnych osób polecam szlak The Angels Landing Trail. Jego początkowa część jest dość prosta. Łatwe podejście po utwardzonej trasie. Im wyżej, tym trudniej, więcej zakrętów, serpentyn. Dochodzę mniej więcej do 3/4 trasy i większość osób staje przed dylematem – iść dalej czy zostać i rozkoszować się dotychczasowym cudownym widokiem. Skąd ta obawa? Otóż końcowa część trasy to prawdziwe wyzwanie, to część dla osób, które nie boją się gór, które nie mają lęku wysokości i zdecydowanie mają silne nerwy. Zaczyna się stromym podejściem po skale, w której umocowane są łańcuchy. Wychodzę na szczyt, ale to wciąż nie jest meta mojej wyprawy. Przede mną pojawia się wąska przełęcz górska, która prowadzi do kolejnego szczytu.
Z prawej i lewej strony przepaść. Na szczycie przełęczy tylko łańcuch, którego mogę się przytrzymać. Miejscami ścieżka ma zaledwie kilkadziesiąt centymetrów. Maszeruję, powoli, krok za krokiem, dokładnie sprawdzam miejsce, w którym stawiam stopę, ważę każdy krok. Jeśli masz lęk wysokości i zdecydowałeś się na przejście trasy do końca – nie patrz w dół. Nie ma żartów i nie ma odwrotu. Za mną idą kolejni turyści – nie ma jak zawrócić. Serce wali mocno, ale emocje i nerwy muszę odstawić na bok. Dochodzę do celu. I co widzę? Panoramę jakich mało w całym Zion. Przede mną otwiera się widok na cały park. Jestem na wysokości 5,790 stóp. Tutaj już tylko “anioły lądują”. Chwila przerwy. Czas na uzupełnienie płynów, uspokojenie nerwów przed drogą powrotną, czas na to, aby moje nogi zaczęły spokojnie trząść się jak galareta. To silne emocje i mięśnie dają o sobie znać. Czuję strach, ale jednocześnie i dumę – pokonałam swoje lęki, swoje słabości, zdobyłam szlak, który do końca przemierza średnio 1/3 turystów.
Czas na powrót. Wcale nie jest łatwiejszy. Wyobraźnia podpowiada mi różne scenariusze. Szczęśliwie wracam do miejsca, gdzie większość turystów kończy swój szlak. Schodzenie do miejsca startu mojej przygody to już czysta formalność. Pokonałam szlak, który uważany jest za jeden z najpiękniejszych w Stanach Zjednoczonych. Kolejny punkt na mapie zdobyty!!!
Rudzia