Tęczowa Góra
Tęczowa Góra
Dziś postanowiłam zabrać was na wycieczkę do Peru. Oczywiście, pierwsza myśl, jaka pojawia się w głowie w związku z wyprawą do Peru to Machu Picchu – jeden z cudów kultury Inków, miejsce, które każdy turysta przybywający do tego państwa ma na swojej liście „must-see places”.
Z pewnością Machu Picchu zasługuje na uwagę, ale na mnie większe wrażenie wywarła Góra 7 Kolorów, czyli Rainbow Mountain, zwana także Vinicunca. Miejsce to wręcz hipnotyzuje swoimi barwami, sprawia, że po raz kolejny doceniamy piękno natury, tej jeszcze niezniszczonej i niezniekształconej przez człowieka.
Wyprawa zaczęła się wcześnie rano. Biuro podróży, z którym postanowiłam zdobyć Tęczową Górę już o 4 rano zapukało do drzwi mojego hotelu w Cusco i zabrało mnie na długą przejażdżkę po krętych, wąskich i śmiało mogą powiedzieć polnych ścieżkach. Po około 4 godzinach jazdy w górę dojechaliśmy w miejsce, skąd dalej wyprawa zaczyna się pieszo lub konno. Trasa z pozoru jest bardzo prosta – bez jakichś stromych podejść. A mimo to sprawia dużo trudności. Widok przewodnika z niewielką butlą tlenową lekko mnie zestresował. Jeszcze większe zdenerwowanie ogarnęło mnie, kiedy podszedł do mnie i zaproponował mi liście koki: „Zacznij żuć już teraz, a zobaczysz, łatwiej będzie ci się szło”. Z grzeczności wzięłam i schowałam w kieszeni. Od lat chodzę po górach, więc wiem czego mogę się spodziewać. Czytałam o problemach z oddychaniem w czasie wyprawy, ale nauczyłam się, że wypowiedzi amerykańskich turystów należy brać tylko w połowie na serio. Pełna entuzjazmu i spragniona nowych widoków ruszyłam szlakiem. Z uśmiechem maszerowałam nucąc sobie coś pod nosem. Mój przewodnik słabo mówił po angielsku, więc na wiele informacji nie mogłam liczyć. Już na początku powiedział, że spotkamy się na szczycie. Maszerowałam pełna werwy, a szlak wydawał mi się bardzo prosty. Niewielka górka, na którą miałam wejść była niczym w porównaniu do gór, po których miałam już okazję chodzić. Jakże mylne było moje myślenie.
Już po 30 minutach moje nucenie zaczęło sprawiać mi problemy. Coraz trudniej łapałam powietrze. Czułam, jak mój marsz staje się coraz wolniejszy, aż w końcu byłam zmuszona do robienia krótkich przerw co kilka kroków. Sprawdziłam wysokość – 5,000 metrów nad poziomem morza, czyli jakieś 16,000 stóp (Chicago dla porównania znajduje się w najwyższym miejscu na 224 m n.p.m. (734 ft.)). Niska zawartość tlenu w powietrzu dawała coraz bardziej o sobie znać, ale widoki dookoła dodawały mi sił. Kazały iść. Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam liście koki. Czas się poratować tutejszą medycyną. Czy pomogła? Nie wiem, z pewnością zadziałała na psychikę i wróciły siły witalne. Noga za nogą, krok po kroku i niemal „wczołgałam się” na szczyt górki i wtedy zabrakło mi tchu. Tym razem z powodu widoku, jaki rozpościerał się przede mną. Zbocze góry wyglądało jak tęcza, która odbiła się na skale. Kolory mieniły mi się w oczach, a słowa zachwytu nie chciały przejść przez gardło. Stałam i patrzyłam i nie mogłam się nadziwić. Cud natury, który ukazał się moim oczom, to nic innego jak wynik warstwowego układania się minerałów na zupełnie płaskim terenie przez miliony lat. Powoli postanowiłam wejść na przeciwległą górę, aby zrobić kilka pięknych ujęć. Upojona widokiem nabrałam sił i popędziłam. Po drodze obowiązkowe zdjęcie z lamą z kolorowymi kolczykami w uszach, a na szczycie z tabliczką informującą o wysokości. Z pewnością to najwyższy szczyt, na który przyszło mi się wdrapać w dotychczasowym życiu. Usiadłam i nie mogłam nacieszyć się widokiem. Nagle pojawiła się chmura, która całkowicie zakryła mój widok i zaczął padać śnieg, najprawdziwsze płatki śniegu posypały się z nieba. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam, że należę do szczęściar, którym dane było zobaczyć Tęczową Górę w pełnej okazałości. Powrót do busa był dużo łatwiejszy. Jedna krótka przerwa na herbatkę u Peruwianki handlującej „tutejszymi dopalaczami”, czyli liśćmi koki, herbatką z koki i cukierkami z koki i powrót do Cusco.
Jeśli planujesz wyjazd do Peru, obowiązkowo odwiedź górę Vinicunca.
Ruda