Tik. Tok. Tik. Tok. Boom!
Tik. Tok. Tik. Tok. Boom!
„To tylko taka apka”, „Każdy to przecież używa!”, „Przecież nie robię nic złego”, „Traktujecie mnie jak jakiegoś przestępcę!”. I tak w kółko, do oporu, aż powstanie taka grupowa świadomość rodziców, że chyba nie ma tam problemu i w ogóle lepiej w ten temat nie wnikać.
W końcu to te same mamusie i tatusiowie wciskali do łapek swojego dwurocznego dziecka telefon, żeby się nim pociecha pobawiła i dała im, rodzicom, chwilkę wytchnienia.
Coraz rzadziej widuje się dziecko bez swojego telefonu. I to już tak od dziesiątego roku życia. Po co temu dziecku smartfon? Czy będzie dokonywało transakcji giełdowych między lunchem a leżakowaniem? Dla bezpieczeństwa? W razie, jakby pani nauczycielka krzywo na nie spojrzała, czy w trakcie powrotu do domu, jak ciągnie z buta przez teren walki gangów narkotykowych? Do zapisywania ważnych spotkań, bo wiadomo, pamięć już nie ta co przedtem?
Nie, smartfon stał się nie tylko symbolem statusu społecznego (żałośnie z resztą wśród dzieci i dorosłych), ale prawie zawsze obiektem uzależnienia. Wielu poważnych naukowców porównuje to przywiązanie do alkoholizmu, narkomanii, czy innych zachowań uzależniających. Oddziaływanie niektórych aplikacji – szczególnie na młodych ludzi – jest mniejsze lub większe, ale w żaden sposób nie jest pozytywne.
Ostatnio przeprowadzone badania na temat Tik Tok’a pokazały, że jedna na trzy dziewczynki w wieku od 8 do 15 lat myślały o popełnieniu samobójstwa w związku z tą aplikacją. Tik Tok jest przepełniony przemocą – często na tle seksualnym – ale co ważniejsze, te negatywne wzorce zachowania są tam gloryfikowane. Poza przemocą i samobójstwem, popularnymi tematami na Tik Tok’u jest anoreksja i samookaleczanie. Oczywiście wasze dzieci wam tego nie powiedzą i dalej będą wam wciskały, że to tylko taka fajna apka, dzięki której mogą nawiązać kontakt z innymi dzieciakami.
Warto wiedzieć, że właścicielem aplikacji jest chińska kompania ByteDance z siedzibą na Kajmanach i jak wszystko co chińskie, jest bezpośrednio kontrolowana przez Komunistyczną Partię Chin (CPC). Siła obecnych Chin nie jest oparta na tysiącach śmierdzących potem łucznikach, tylko na ubranych w garniturki komputerowych geniuszach. Ale poziom nienawiści do zachodniej kultury i w ogóle całego zachodniego świata jest dokładnie ten sam.
To właśnie ci komputerowi geniusze opracowali te aplikacje, aby w ten sposób niszczyć Zachód. Bo po co zaraz tam wystrzeliwać jakąś rakietę balistyczną, jak można wypuścić kilka aplikacji i tak zabełtać w głowach przyszłości narodu, że zamiast głosować na kogoś, kto chce ratować ekonomię, będą głosować na kogoś, kto obieca szybszy internet.
Nasze, zachodnie społeczeństwo zniewieściałych tatusiów i pogubionych etycznie mamuś nie ma nawet pojęcia, jak szybko i łatwo tracą kontrolę nad swoimi dziećmi. W atmosferze akceptacji, wyrozumienia i bezkarności, dzieci tak naprawdę są pozostawiane samym sobie. I aplikacjom.
Ze względu na alarmistyczne doniesienia naukowców (a poniekąd zapewne ze względu na nadchodzące wybory), niektórzy politycy rzucili się do akcji. Na Florydzie gubernator DeSantis zaproponował ustawę, która ustala limit wieku, od którego dzieci będą miały dostęp do różnych aplikacji.
Po pierwsze – ci politycy chyba nigdy nie mieli dzieci i nie rozumieją, że prędzej czy później dziecko znajdzie sposób na obejście tego zakazu. Po drugie – nigdy nie byłem zwolennikiem nadopiekuńczego państwa. Tego typu decyzje, jak dostęp do aplikacji powinien być wyłącznie domeną rodziców. Zwolennicy ustawy podkreślają, że stan ma prawo ingerowania, jeżeli zło jest oczywiste. Wskazują przy tym na ustawy ustalające wiek, od którego można spożywać alkohol, palić tytoń czy nawet prowadzić samochód. Sugerują również, że rodzice nie mają ewidentnie wystarczającego szacunku ze strony swoich dzieci oraz sami rodzice często nie widzą zła, które czyha na ich dzieci.
Ta cała kontrowersja jest bardzo symptomatyczna dla czasów, w których żyjemy. Odnoszę wrażenie, że z tych czy innych powodów straciliśmy kontrolę nad naszą młodzieżą. Nie jesteśmy ich mentorami, opiekunami, autorytetami. Daliśmy ich sobie porwać – w imię postępu, ze słabości, z naiwności, czy po prostu naszej głupoty. Te dzieci już od urodzenia nie są już kształtowane przez rodziców, ale przez wujka Googla, brata Apple, ciocię Siri, kuzyna Tik Toka, czy siostrę Instagram. Być może wyrosną z nich wielcy ludzie: odkrywcy, naukowcy, biznesmeni, pisarze, nauczyciele, święci. Tak bardzo bym tego pragnął dla nas wszystkich. Dla całej ludzkości.
Ale póki co diabeł rechocze w jakimś cybernetycznym kącie. I mamrocze coś po chińsku…
Marcin Vogel
Comments (0)