Traktuję występ jako zaproszenie do mojego świata
Traktuję występ jako zaproszenie do mojego świata
Rozmowa z Patrizio Buanne, światowej sławy wokalistą, gwiazdą Wielkiej Gali Walentynkowej PaSO – o wielokulturowości, polsko-włoskich korzeniach i romantyzmie w muzyce.
– Masz ponad 6 milionów płyt sprzedanych na całym świecie, a tym, co zaskakuje w Tobie najbardziej jest naturalność, skromność, poczucie humoru, dystans do samego siebie i ani kropli wody sodowej, która tak często uderza artystom do głowy.
– Zawsze chciałem być piosenkarzem. Jak byłem nastolatkiem, moimi idolami byli Michael Jackson i Elvis Presley, ale wiedziałem, że choć odnieśli sukces, nie byli szczęśliwi. Nie chciałem być aż tak popularny, żeby nie móc gdzieś na rogu zjeść ulubionej pizzy. Z zawodu jestem tłumaczem, studiowałem języki obce. Urodziłem się w Wiedniu, mama jest Polką z Warszawy, tata Włochem z Neapolu. Wychowałem się pomiędzy Wiedniem i Neapolem. W domu mówiłem głównie po włosku. Gdy miałem 17 lat zmarł mój tata i wtedy zacząłem się bardziej interesować moim polskim pochodzeniem. Mówię dobrze po polsku, ale urodę odziedziczyłem po ojcu. Śpiewam romanse włoskie, ale mam serce Polaka. Zawsze mnie ta wielokulturowość pociągała. Jestem sobą niezależnie od kraju w jakim się znajduję, a znajomość innych kultur i języków pozwala mi na większą swobodę w kontaktach z ludźmi.
– Gdy miałeś 17 lat usłyszał cię producent i zaproponował zaśpiewanie dla Jana Pawła II we Wrocławiu. Zaśpiewałeś dla 85 tysięcy ludzi.
– To był 1997 rok. „Eucharystia i Wolność” – śpiewałem z młodzieżą z całego świata. Potem pojechałem do Włoch i tam dotarło do mnie, że piosenki, które do tej pory śpiewałem, to nie był mój styl. Postanowiłem śpiewać piękne melodie włoskie. Było mi wszystko jedno czy to jest modne czy nie, bo wiedziałem, że muzyka, którą kocham będzie żyła dłużej, niż jeden sezon. Staram się być sobą. Traktuję występ jako zaproszenie do mojego świata.
– Zdobyłeś popularność bez słynnych producentów, bez profesjonalnego menedżera. Twoje płyty osiągnęły status złotej w Austrii i Finlandii, Platynowej w Południowej Afryce, a także w Singapurze, Hongkongu, Indonezji, Tajlandii i zdobyły potrójną platynę w Australii. Twój sposób na sukces?
– W moim przekonaniu ważne są trzy czynniki: przeznaczenie, pasja i wierność sobie. Wiem, czego chcę od życia, dokąd dążę. Podchodzę do życia według zasady, że bogatym nie jest ten, który ma więcej, tylko ten, który mniej potrzebuje.
– Powiedziałeś kiedyś, że w życiu nie oczekujesz niczego, a doceniasz wszystko.
– My nie decydujemy o pewnych rzeczach, możemy je planować, ale zależą one od siły wyższej, nazywanej przez jednych panem Bogiem, przez innych przeznaczeniem. Nie robię planów, bo i tak często się zmieniają, ale mam marzenia.
– Czy popularność jest równoznaczna ze szczęściem?
– Nie. Wystarczy popatrzeć na Elvisa Presleya czy Michaela Jacksona, którzy osiągnęli wielki sukces, ale nie byli szczęśliwi. Szczęście to więcej niż jedna rzecz. Mój sukces to na pewno coś pięknego, ale moim chlebem są też brawa fanów.
– Wśród twoich ulubionych artystów znajdują się Elvis Presley, Freddie Mercury, Frank Sinatra, Celine Dion. Gdybyś mógł wybrać koncert tylko z jednym z nich to byłby to…?
– Celine Dion, taka szansa zresztą istnieje, bo ciągle żyje (śmiech). Uważam, że najpiękniejsze duety są z kobietami. Gdyby jednak oni wszyscy teraz żyli i mógłbym wybrać tylko jednego to byłby to Elvis Presley – król jest tylko jeden. Jak król cię zaprasza to nie odmawiasz.
Z ostatniej chwili:
– Przed nami Wielka Gala Walentynkowa. Czym nas zaskoczysz?
– Dam z siebie wszystko, usłyszycie moje najpiękniejsze piosenki o miłości. Jeśli zdradzę, czym Was zaskoczę, to nie będzie niespodzianki. Zgodnie z obietnicą, będą moje płyty. Po koncercie bardzo chciałbym spotkać moich polskich fanów. Chciałbym, żeby Polacy mnie lepiej poznali, żeby wiedzieli, że wiele nas łączy, że jestem dumny z tego, że moja mama jest Polką.
Barbara Bilszta, na podstawie wywiadu Katarzyny Ziółkowskiej, Kurier Plus