Trend na Happy End. Między nami, emigrantami…
Trend na Happy End. Między nami, emigrantami…
Lalis jest zwykłą dziewczyną, która przyszła z Południa. Mówią, że zza płotu i została.
Lalis pochodzi z Jalisco, na zachodzie Meksyku. Jej bliscy to rodzina składająca się z czternaściorga rodzeństwa. Część z nich żyje już tu, w Wietrznym Mieście. Zanim przybyła do Chicago, udała się do pracy u brata. Był od niej starszy, pracował w fabryce, ale nie pomógł jej. Nie chciał, aby mu wytykali, że zatrudnia rodzinę. Poszła więc do pracy w jednym z podmiejskich moteli. Chodziła też do szkoły, na angielski. Wkrótce zmieniła pracę. Chciała więcej zarabiać. Wszystko na nic. Po opłaceniu mieszkania pieniędzy wystarczało jej do 20 dnia miesiąca. Jej siostra Augusta mieszkała w Chicago od kilku lat. Jakoś się dogadały. Augusta wykupiła dla niej bilet lotniczy z Teksasu do Wietrznego Miasta. Lalis nie miała pojęcia na co się porywa. Cieszyła ją nawet minimalna znajomość języka angielskiego, a zawód? Żaden. Ilość pieniędzy w latach 90. ubiegłego wieku w jej schowku pod bluzką to była kwota 6 dolarów 60 centów w gotówce i żadnego kredytu. Augusta miała prosty plan. Ona, Augusta pójdzie do pracy, a Lalis zajmie się jej nowo narodzoną córeczką. Pieniądze, które zarobi wystarczą na wynajęcie pokoju u siostry. Lalis znalazła sama inną pracę. W pobliskim zakładzie zatrudniającym takich samych, jak ona, migrantów bez pozwolenia do pracy, było ich około setki. Po pół roku podziękowano wszystkim za pracę, uprzejmie podając najprawdziwszy powód: zapaść ekonomiczną.
Potem zaliczyła jeszcze dwie, trzy fabryki. Zarobione pieniądze wydawała na mieszkanie i wyżywienie u Augusty. Z największym trudem udało się jej kupić stare Volvo. Podjęła pracę w charakterze sprzedawcy w greckim sklepie. Tam przez 5 lat pracowała „na cash”. Nie marnowała czasu, nauczyła się współczesnego greckiego. Po pięciu latach Johnny powiedział, że połowę wynagrodzenia będzie płacił czekiem a połowę tak, jak dotychczas. Nie miała nic do gadania. O podwyżce nie mogła marzyć. Po dziewięciu latach postanowiła zaryzykować i zmienić sklep. Przez pierwsze dwa tygodnie było w porządku. Potem wszystko wróciło do takiej normy, jaką już poznała.
Lalis nie miała szczęścia do chłopców. Była sama, ale postanowiła to zmienić. Przez kilka lat przyglądała się Henry’emu. Kiedyś zaproponował jej pożyczkę 10 tysięcy dolarów. Postanowiła zaryzykować, bo ojca czekała poważna operacja i jak wszędzie na świecie, tak i w Jalisco najlepiej działa wsparcie finansowe. Pracowała ciężko i już po roku oddała mu całą kasę. Obeszło się bez zgrzytów. Chciała się też przekonać, jak to jest, kiedy coś od niej samej zależy. Teraz Lalis nie pracuje w sklepie. Opiekuje się starszym, schorowanym i niedołężnym Grzesiem. Mówi do niego: Greg! Ma u niego swój pokój i nikomu nie musi tłumaczyć, że zimą wychodzi po zakupy w tenisówkach. Kiedy spadł śnieg i w Wietrznym Mieście nastała prawdziwa zima Greg z własnej inicjatywy zamówił dla niej online prezent walentynkowy. Nowiutkie snikersy w jej rozmiarze. Chodzi o to, aby się nie przeziębiała. Lalis nie miała i nie ma nadal ubezpieczenia, ani planu emerytalnego, ani numeru social. Nie figuruje jako obiekt pomocy społecznej. Właściwie nie istnieje, mimo dysponowania oficjalnym prawem jazdy tego stanu.
Takich osób są tysiące. Przez granicę z Meksykiem przybywa ich dziennie po kilkanaście tysięcy. Nie mają pojęcia o tym, czym jest życie w USA; nie mają możliwości, aby o to zapytać. Przybywają i nie otrzymują ani prawa do pracy, ani zielonej karty, ani nawet jakiejkolwiek obietnicy w tym kierunku. Czasem znajdzie się taki Greg, który ma do opowiedzenia własną, równie mało romantyczną historię. Tyle, że z happy endem.
BM Żmudka
Adres do korespondencji:
barmez@gmail.com
Comments (0)