❌
Improvements
Thank you for your feedback!
Error! Please contact site administrator!
Send
Sending...
×
×
×
  • Życie Polonii
  • October 30, 2025 , 02:20pm

Uwielbiam manipulować emocjami ludzi

Uwielbiam manipulować emocjami ludzi

Artur Barciś – polski aktor teatralny, filmowy, dubbingowy, telewizyjny; reżyser oraz scenarzysta. Jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Niezapomniany Norek z „Miodowych lat” i Czerepach z „Rancza”. W swoim życiu zawodowym zagrał niezliczoną ilość ról, jednak kojarzony jest głównie z występu w prawie wszystkich częściach „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego. Z artystą rozmawiamy przy okazji wystawienia przedstawienia komediowego „Barabuum!”, w jego reżyserii.

Porozmawiajmy o sztuce „Barabuum!” Cesc Gaya, którą wyreżyserowałeś. Co skłoniło Cię do wybrania właśnie tego tekstu? Jak się o nim dowiedziałeś?

„Barabuum!” gramy od trzech lat. Tekst sztuki przysłała mi chyba trzynaście lat temu, moja serdeczna przyjaciółka, Hanna Szczerkowska, z którą byłem razem na roku, na wydziale aktorskim w łódzkiej filmówce. Hania ostatecznie aktorką nie została, natomiast zajęła się tłumaczeniem i – między innymi – przetłumaczyła właśnie ten tekst. Ja już wtedy reżyserowałem, ale jednocześnie byłem związany z Teatrem „Ateneum” w Warszawie. Zaproponowałem wystawienie przedstawienia, ale dyrekcji mój pomysł się nie spodobał. Inne teatry również nie były zainteresowane. W końcu zgłosiłem się do Karola Bytnera z firmy/teatru „Wydział Produkcji”, który postanowił zaryzykować. Ten tekst jest dosyć kontrowersyjny, szczególnie w Polsce…

Przepraszam, że przerywam, ale właśnie chciałam o coś dopytać. A mianowicie, czy uznałeś, że ten tekst jest na tyle uniwersalny, że ma rację bytu i szansę na sukces w Polsce? Autor sztuki, Cesc Gay jest Hiszpanem z Barcelony i ma na pewno zupełnie inną emocjonalność, niż my – Polki i Polacy.

Tak, oczywiście. Ta historia mogła się wydarzyć prawie wszędzie na świecie. Pewnie w jakichś fundamentalistycznych krajach muzułmańskich, to raczej nie, ale w całym cywilizowanym świecie bez problemu. Małżeństwa po spektaklu wychodzą z płaczem dlatego, że widzą na scenie samych siebie. To jest komedia ale tak naprawdę w tej sztuce jest wiele gatunków teatralnych. Na samym początku jest dramat psychologiczny, oglądamy kryzys małżeński. Potem to się przeradza w komedię, następnie wręcz w farsę. Ludzie spadają z krzeseł ze śmiechu. Pod koniec płaczą, a już sama pointa powoduje znowu wybuch śmiechu. Ja uwielbiam manipulować emocjami ludzi. Konwencja teatralna pozwala mi na to, że kiedy wprowadzę widzów w mój świat, to mogę zrobić z nimi wszystko, co będę chciał.

Czyli, jako reżyser, jesteś równocześnie manipulatorem.

Każdy reżyser jest manipulatorem, bo chodzi o emocje. Po to robimy filmy, sztuki teatralne, po to piszemy książki, żeby ludzie śmiali się i płakali. A jeszcze jeśli odnajdą siebie w tej historii, to znaczy, że trafiliśmy ich w samo serce. I o to właśnie chodzi.

Przygodę z reżyserią zacząłeś kilkadziesiąt lat temu. Dlaczego postanowiłeś stanąć po drugiej stronie i czy uważasz, że jesteś dobrym reżyserem?

Jeśli chodzi o to, czy jestem dobrym reżyserem, to nie jest to pytanie do mnie. Ja jestem skromnym człowiekiem i nigdy w życiu nie pozwoliłbym sobie na to, żeby oceniać samego siebie. Od tego są widzowie i aktorzy, z którymi pracuję. Reżyseria jest wzięciem większej odpowiedzialności. Kiedy gram, odpowiadam za własną rolę i robię to najlepiej, jak tylko potrafię, oczywiście według sugestii reżysera. Jako reżyser odpowiadam za całe przedsięwzięcie. Jeśli aktor gra źle, to znaczy, że źle go obsadziłem, popełniłem błąd. Szczęśliwie tak się składa, że wszystkie moje spektakle odniosły duży sukces (śmiech). Taka na przykład „Nerwica natręctw” grana już była chyba z sześćset pięćdziesiąt razy.

A właśnie. W „Nerwicy natręctw” gra przecież również Jowita Budnik, z którą ostatnio rozmawiałam przy okazji jej roli w „Barabuum!”. Czy to również Twoja ulubiona aktorka, tak, jak to było w przypadku Krzysztofa i Joanny Kos-Krauze?

Jowita jest wybitną aktorką, to jest fenomen i niezwykły talent. Potrafi zagrać wszystko. Pracuje się z nią wspaniale. Jest zdyscyplinowana, nigdy się nie spóźnia, zna cały tekst na pamięć. Dla reżysera to ogromny komfort, kiedy aktorka się z nim nie sprzecza, tylko słucha i ufa. W ten sposób unikamy wielu niepotrzebnych dyskusji, choć ja jestem zawsze przygotowany. Uważam, że reżyser powinien umieć odpowiedzieć na każde pytanie aktora.

Wracając do Karola Bytnera i jego firmy/teatru „Wydział produkcji”. Jak się pracuje w teatrze, który nie ma swojej stałej siedziby?

To jest formuła, która funkcjonuje już od kilkunastu lat. Dzięki temu, że jesteśmy w Unii Europejskiej, w wielu małych miasteczkach na terenie całej Polski, powstały wspaniałe, profesjonalnie wyposażone sale, w których można zagrać każde przedstawienie. Kiedyś to się nazywało „Dom Kultury” a obecnie właściwszą nazwą jest „Centrum Kultury”, ponieważ zazwyczaj w budynku, oprócz sali ze sceną i widownią, znajduje się biblioteka; centrum medialne, w którym można kręcić filmy; centrum komputerowe itd. W związku z tym pojawił się rynek i jednocześnie są widzowie. Ci ludzie już nie muszą jechać do Warszawy, bo teatr przyjedzie do nich. Z całą pewnością duże znaczenia ma obsada. Musimy zapewnić aktorów, którzy są znani z telewizji. Taki jest świat i nie ma się co oburzać, tylko cieszyć, że pojawiły się nowe możliwości. Na takiej zasadzie działa właśnie firma Karola Bytnera. Wynajmujemy sale i jeździmy z przedstawieniami po całej Polsce.

Chciałabym zapytać Cię teraz o główną rolę w filmie „Polowanie”, w którym zagrałeś gangstera i mafiozo. Jak czułeś się w takim anturażu i czy nie obawiałeś się, że będziesz jednak postrzegany przez pryzmat Norka i Czerepacha?

Cała moja nadzieja polegała na tym, żeby przełamać ten wizerunek. Bardzo się ucieszyłem, kiedy dostałem propozycję i że reżyser, Paweł Chmielewski w ogóle wpadł na pomysł, żebym zagrał takiego bandytę. Zostałem wrzucony, czy też sam się wrzuciłem do szufladki z napisem „komedia”, ale bardzo lubię grać role dramatyczne. Staram się być aktorem uniwersalnym. A czy udało mi się nie być postrzeganym przez pryzmat Norka czy Czerepacha? Starałem się i wygląda na to, że się udało (śmiech).

Zapytam teraz o Nowy Jork. Wiem, że uwielbiasz musicale i czy w związku z tym masz jakiś specjalny sentyment do tego miasta – było nie było – światowej stolicy widowisk muzycznych?

No tak, ale dla mnie bliżej jest Londyn, który również można nazwać stolicą musicalu. Więc stolice są dwie. I to w Londynie bywam znacznie częściej. Do Ameryki przylatuję wtedy, gdy jestem zapraszany ze swoimi przedstawieniami. W „Barabuum!” jestem tylko reżyserem i, ponieważ gram w tym czasie w teatrze w Warszawie, nie będę mógł zjawić się osobiście. Czego bardzo żałuję. Odpowiadając na Twoje pytanie: w Nowym Jorku nie mógłbym mieszkać. Zresztą myślę, że nie mógłbym mieszkać nigdzie poza Polską. Czuję ogromną bliskość z tym krajem, z tą ziemią. Wszędzie czułbym się obco, byłbym tylko gościem. W Stanach Zjednoczonych byłem wielokrotnie w różnych miejscach i bardzo mi się podobało. Słyszałem jednak takie powiedzenie, że Nowy Jork to nie Ameryka.

Powiedziałeś kiedyś, że aktorsko ukształtował Cię Kieślowski. Zagrałeś zresztą, jako jedyny aktor, w prawie wszystkich częściach „Dekalogu”. Czy tak rzeczywiście było?

Kieślowski był oczywiście najważniejszym reżyserem w sensie mojego ukształtowania. Właśnie przypomniała mi się taka przygoda, związana z Nowym Jorkiem i Kieślowskim. Przyjechałem do Nowego Jorku na wakacje. Było to chyba w 1986 roku i oczywiście natychmiast zacząłem szukać pracy. Któregoś dnia szedłem sobie ulicą i nagle zobaczyłem swoje nazwisko! Na Broadwayu, na plakacie! Ten i inne plakaty zostały rozwieszone przy Lincoln Center, w związku ze zbliżającym się Nowojorskim Festiwalem Filmowym. Okazało się, że na festiwalu prezentowany będzie również film Kieślowskiego „Bez końca”, w którym ja grałem jedną z głównych ról. Nie mogłem w to po prostu uwierzyć.

Szukałam w Twoim życiorysie jakichś afer, skandali. I nic. Nuda. Ta sama żona, jeden syn, dwoje wnucząt. Zapytam więc o Twoją przygodę z „Tańcem z Gwiazdami”. Skąd ten pomysł? To w ogóle do Ciebie nie pasuje (śmiech).

To był oczywiście mój wielki błąd. Proponowano mi udział w tym programie chyba trzy razy z rzędu. Akurat tak się złożyło, że miałem wolny czas. Żona namówiła mnie, żebym się zgodził. Powiedziała, że to będzie świetna przygoda, żebym nie traktował tego śmiertelnie poważnie. „Podreperujesz sobie kondycję, nauczysz czegoś nowego i jeszcze świetnie ci zapłacą” – mówiła. Zgodziłem się więc i bardzo szybko tego pożałowałem. Okazało się, że to nie ma nic wspólnego z tańcem. To bardziej sport, taka gimnastyka artystyczna i ogromny wysiłek fizyczny. Ja byłem już wtedy uznanym aktorem i ocenianie mnie, prawie cały czas bardzo źle; mówienie, że jestem beznadziejny, było bardzo bolesne. Dodatkowo, ze złamaną kością w stopie, musiałem zatańczyć rumbę. Po tym odcinku wycofałem się. Pamiętam, że Krysia Janda rwała włosy z głowy, bo przez sześć tygodni miałem nogę w gipsie i wszystkie przedstawienia z moim udziałem w teatrze „Polonia” trzeba było odwołać.

Na koniec naszej rozmowy chciałabym zapytać, czy Jurek Owsiak jest „ojcem chrzestnym” Twojego malarstwa?

Można tak powiedzieć. Do malowania ciągnęło mnie od zawsze. Zdawałem nawet do Liceum Plastycznego w Częstochowie ale nie dostałem się, bo nie zdałem egzaminu wstępnego z matematyki. Kiedy zaczęły się aukcje Wielkiej Orkiestry Świątecznej pomocy na Allegro, zadzwonił do mnie Jurek Owsiak i poprosił o jakiś fant, gadżet, np. zdjęcie czy krawat z autografem. Nie bardzo spodobał mi się ten pomysł, więc zaproponowałem, że namaluję obraz. Pomyślałem, że to również będzie jakaś forma autografu. Jurek bardzo się ucieszył. Ten pierwszy obraz sprzedał się chyba za dwa i pół tysiąca złotych, co na tamte czasy było bardzo dużą sumą. W kolejnym roku Jurek zadzwonił znowu i od razu powiedział, że muszę namalować obraz. Od tego czasu, każdego roku, konsekwentnie maluję. Ostatni obraz wylicytowano za ponad pięćdziesiąt tysięcy. Z tym, że trzeba pamiętać, że ja maluję tylko jeden obraz w roku i za swoje malarstwo nigdy nie wziąłem ani złotówki.

Bardzo dziękuję za arcyciekawą rozmowę i trzymam kciuki za powodzenie spektaklu.

Ja również bardzo dziękuję.

Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the USA

Autor zdjęć: materiały prasowe

Comments (0)

Tygodnik Program – Polish weekly in Chicago

  • Chicago
  • Felietony
  • Gotowanie
  • Podróże
  • Zdrowie
  • Życie Polonii
  • Chicago
  • Felietony
  • Gotowanie
  • Podróże
  • Zdrowie
  • Życie Polonii
  • Chicago
  • Felietony
  • Gotowanie
  • Podróże
  • Zdrowie
  • Życie Polonii
  • Chicago
  • Felietony
  • Gotowanie
  • Podróże
  • Zdrowie
  • Życie Polonii
  • Ogłoszenia Chicago
  • O nas
  • Terms
  • Kontakt
  • Advertising
  • Reklama
  • Simple Promotion
  • Ogłoszenia Chicago
  • O nas
  • Terms
  • Kontakt
  • Advertising
  • Reklama
  • Simple Promotion
  • Ogłoszenia Chicago
  • O nas
  • Terms
  • Kontakt
  • Advertising
  • Reklama
  • Simple Promotion
  • Ogłoszenia Chicago
  • O nas
  • Terms
  • Kontakt
  • Advertising
  • Reklama
  • Simple Promotion
This website uses the Software4publishers.com system. Are you a publisher? Get news website from Software4publishers.com
Please write the reason why you are reporting this page:
Send
Sending...
Please register on Clascal system to message this user
Reset password Return registration form
Back to Login form