Wojna domowa
Wojna domowa
Stany Zjednoczone, przez umiejętną politykę ich przywódców (oraz wysoce rozwiniętą sztukę prania mózgów obywateli), historycznie były zaangażowane w wojny rozgrywane poza granicami kraju.
Nawet udział w II wojnie światowej, jakkolwiek bezdyskusyjnie sprowokowany przez amerykańską administrację, która dostarczyła dane wywiadowi japońskiemu, został zapoczątkowany atakiem na Pearl Harbor, port wojskowy na Hawajach. Wygląda jednak na to, że ta wygodna passa amerykańska wkrótce dobiegnie końca i ponowny konflikt zbrojny będzie miał miejsce na rodzimej glebie.
Amerykańska Wojna Domowa z 1861 roku miała w sumie wiele cech wojen tradycyjnych. Ówczesna Ameryka Północna była podzielona geograficznie linią Mason-Dixon, która oddzielała tak zwaną Północ od Południa czy Unię od Konfederacji. Linia ta biegła od wschodu na zachód, od północnych granic Wirginii, Kentucky, Missouri – i dalej na zachód. Ale podział stanów nie był wynikiem jakiś geograficznych uwarunkowań. Podstawą do podziału była fundamentalna różnica poglądów mieszkańców tych terenów. I nie chodziło tu wcale o kwestię niewolnictwa. To typowa lewacka manipulacja próbująca dostosować historię do potrzeb ideologicznych. Zasadnicza różnica polegała na stosunku do rządu federalnego. Północ ze wzglądu na gęstość zaludnienia i uprzemysłowioną gospodarkę polegała coraz bardziej na rządowych agencjach i ich wytycznych. Południe, głównie rolniczo-uprawne, dawało sobie znakomicie radę bez rządowych wpływów, które powszechnie uważano za atak na ich prawo do samostanowienia. Wojna wybuchła, kiedy Południe miało już dosyć narzucanych przez Waszyngton restrykcji i wojska Konfederacji zaatakowały fort Sumter, w którym stacjonowały wojska Unii.
To co dzieje się w USA od marca tego roku nie jest (jeszcze) wojną domową, ale moim zdaniem zdecydowanie do niej doprowadzi. Tak zwani demokratyczni politycy promują coraz bardziej otwarcie i nachalnie socjalistyczne pomysły typu progresywne podatki, darmową edukację (czytaj – indoktrynację), otwarte granice, praktycznie zakaz posiadania broni i tak dalej. Robią to już nie tylko przy pomocy politycznej retoryki, ale zachęcając wręcz do przemocy i bezprawia. Z jednej strony nawołują do wyeliminowania policji, a z drugiej strony zezwalają przestępcom wszelkiego sortu – i tym płatnym, jak Antifa, i tym zwykłym bandziorkom z „murzynowa” – na bezkarne niszczenie miast i sianie terroru.
Wygląda na to, że jedyne co może tych lewackich zdrajców ojczyzny zadowolić, to usunięcie prezydenta Trumpa z Białego Domu. Tak na marginesie warto dodać, że zdrajcy ojczyzny to wcale nie tylko tak zwani demokratyczni politycy. To również ich republikańskie kolesie. Łączy ich wspólna obawa o własne stołki (a na następnym etapie może i głowy) a motywuje nienawiść do Trumpa, który ośmielił się podjąć czegoś niesłychanego w historii USA. Trump postanowił mianowicie oczyścić Waszyngton z tej całej politycznej zgnilizny, tego śmierdzącego waszyngtońskiego politycznego establishmentu, który od lat żerował bezkarnie na bezbronnych amerykańskich podatnikach. A to już jest rzecz niedopuszczalna. Obalenia Trumpa próbowano dokonać przez tak zwany impeachment w 2019 i 2020 roku, ale ta próba spaliła na panewce. Globalne siły z Sorosem na czele, przy pomocy usłużnych zbrodniarzy przeciwko ludzkości, takim jak Bill Gates czy pseudo-doktor Fauci, postanowiły zatem wytoczyć cięższe armaty. Wymyślono pandemię Covid-19.
Wojna domowa, moim skromnym zdaniem, będzie miała miejsce bez względu na to, kto wygra nadchodzące wybory. Jeżeli wygra Trump, lewaccy socjaliści finansowani przez Sorosa i wspierani przez tak zwany Deep State, rzucą wszystko na jedną szalę. Nie bez kozery Soros oświadczył w styczniu tego roku w Davos, że Trump jest jedyną przeszkodą na wprowadzenie Nowego Porządku Świata. Nie USA. Trump. Jeżeli wygra Biden, wierzący w Boga i przestrzegający prawa obywatele tego kraju dojdą wreszcie do wniosku, że miarka się przebrała i wezmą się za oczyszczanie tego kraju z lewackiej degrengolady. Nikt nie będzie wierzył w to, że wybory nie były sfałszowane i tak czy inaczej, krew popłynie strumieniami.
Powinno być już dla wszystkich jasne (no, może poza tymi, którzy są klinicznie umysłowo niedorozwinięci), że demokraci, lewacy, socjaliści – czy jak jeszcze ich tam zwał – żerują na ludzkim nieszczęściu: nierówności ekonomicznej, rzekomej opresji zboczonych mniejszości czy sztucznie podsycanych napięciach rasowych. Ludzie tego typu są z zasady wyznawcami zła. Ze złem nie walczy się według zasad fair play. Kiedy hitlerowska III Rzesza czy komunistyczny Związek Radziecki zostały zmiażdżone przez siły dobra, nikt nie bawił się w przestrzeganie jakiś zasad. Kiedy Konfederaci zostali rozbici przez siły Unii, nie odbyło się to w białych rękawiczkach.
Kiedy widzę plakaty i nalepki na zderzak Biden 2020, zastanawiam się, czy mam do czynienia z totalnymi durniami, płatnymi agentami Sorosa, czy – być może – z kimś, na kogo będę niezadługo musiał patrzeć przez celownik mojego karabinu…
Marcin Vogel
Comments (4)
Tygodnik Program – Polish weekly in Chicago