Wolność? Jaka k*#%a wolność!?
Wolność? Jaka k*#%a wolność!?
Dla tych z Państwa, którzy jeszcze – jak to się ładnie mówi – nie zajarzyli na własną rękę, pragnę oficjalnie oświadczyć, że słynna amerykańska “freedom” poszła sobie w… długą.
Potwierdzone w Konstytucji USA prawa do wolności wyznania, wypowiedzi, zgromadzeń, posiadania broni i tak dalej – są już tylko pustymi sloganami odbijającymi się echem w pustych łbach przeciętnego Amerykanina. Niczym zapomniane transparenty po paradzie pierwszomajowej, strzępiące się na wietrze historii.
W 1789 Stany Zjednoczone Ameryki Północnej przyjęły swoją Konstytucję. Wbrew popularnym poglądom, Konstytucja nie NADAWAŁA żadnych praw mieszkańcom kraju, ale jedynie POTWIERDZAŁA prawa człowieka i obywatela, które – wedle przekonania wszystkich sygnatariuszy – były prawami boskimi i naturalnymi. W Deklaracji Niepodległości Thomas Jefferson napisał: ”We hold these truths to be self-evident, that all men are created equal, that they are endowed by their Creator with certain unalienable rights…” („Uznajemy to za prawdy samo-oczywiste, że wszyscy ludzie są stworzeni równi i obdarowani przez Twórcę pewnymi niezbywalnymi prawami”). To ten sam cytat, który stetryczały, skorumpowany zboczeniec obecnie okupujący – LITERALNIE – Biały Dom, użył w słynnym cytacie “uznajemy te prawdy… no, sami znacie resztę…).
Od dnia zaprzysiężenia nowej administracji ruszył buldożer rozporządzeń i ustaw, zmiatających jedno po drugim, nadane nam przez Pana Boga prawa. Pierwsza Poprawka – prawo do wolności słowa, pokojowych demonstracji i wolność religii – poszłoooo. Dla niedowiarków właśnie wydany dekret prezydencki zakazujący używania określeń “Wuhan wirus” oraz „chiński wirus”. Druga Poprawka – nieograniczone (not infringed) prawo do posiadania broni – poszłoooo. Zwracam życzliwie uwagę na H.R. 8 oraz H.R. 127. Dziesiąta Poprawka, dotycząca wszystkich praw, które nie są szczegółowo przyznane w Konstytucji rządowi federalnemu a zatem automatycznie są zarezerwowane dla stanów lub LUDZI – poszłoooo.
Oczywiście nie jest to coś nowego. Erozja praw obywatelskich w USA zaczęła się tak naprawdę w dniu wprowadzenia… Konstytucji. Artykuł Pierwszy, sekcja 8 oznajmia, że rząd federalny nadaje sobie (!) prawo ustanawiania i zbierania od obywateli haraczu, zwanego podatkiem. Czy ktoś miał coś do powiedzenia? Czy kogoś się pytano o zdanie? Nie. Ale ukuto fajne powiedzonko, które z łatwością wbito w te amerykańskie, naiwne łby, że dwie rzeczy w życiu są niechybne: śmierć i podatki. Ha, ha, ha….
Słynna metoda powolnego gotowania żaby, czyli stopniowe przyzwyczajanie do tragicznych konsekwencji zdaje egzamin w USA na piątkę z plusem. Ludziska zagłuszeni wrzaskiem kretyńskich reklam, zmuszani do konkurowania z sąsiadem o lepsze auto lub dom, bombardowani nieistotnymi wiadomościami sportowymi, rozszarpywani sensacjami na temat rodziny królewskiej czy równie kuriozalnych doniesień o życiu seksualnym nietoperzy na wyspie Bali – po prostu dali się gremialnie ogłupić. Wstajemy do porannych serwisów dezinformacyjnych, straszących nas przestępczością (coraz mniej wyimaginowaną) lub kolejnym kataklizmem czy pandemią, pędzimy do pracy słuchając ogłupiającej muzyki przetykanej idiotycznymi reklamami, siedzimy w pracy, pracując do południa tylko aby spłacić haracz zwany podatkiem (po południu stawka leci już tylko dla nas), po południu pracujemy na spłatę długu dla banku za dom, bo nam powiedzieli, że przecież “rentowanie” to dla głupiego, więc spłacamy tą 30-letnią pożyczkę, gdzie przez 25 lat spłacamy tak naprawdę tylko oprocentowanie, potem pędzimy do szkoły, żeby odebrać nasze pociechy, którym w międzyczasie wyprano doszczętnie mózg, bo szkolnictwo dawno już przestało edukować, a indoktrynuje i nasz milusiński właśnie poinformował nas, że chyba zmieni jednak płeć i będzie dziewczynką, zasuwamy do domu, żeby upichcić coś ze stosu chemicznie i genetycznie zmodyfikowanego szajsu, oglądamy jakiś kretyński film obowiązkowo lansujący międzyrasowe związki homoseksualne (love is love…), pociągając beztrosko trawkę, no bo w końcu jest legalna i walimy w kimono z głową przepełnioną intelektualnym „garbeciem”, ale nie zapominając przedtem o garści lekarstw przepisanych przez jakiegoś konowała na garnuszku wielkich firm farmaceutycznych.
I jak tu się dziwić, że – nawet uwzględniając masowe na skalę historyczną “nieregularności wyborcze” – ogromna ilość mieszkańców USA głosowała na obecnego okupanta Białego Domu? No, ale mądre powiedzenie mówi, że ma się takich przywódców na jakich się zasługuje.
Latem 2020 roku odwiedziłem po raz kolejny Południową Dakotę. Podczas z iście amerykańską pompą prezentowanej prelekcji o Górze Rushmore, prowadząca program pani zapytała się z czym kojarzy się słowo “Ameryka”? Przeraźliwie otyły, ubrany w standardową koszulkę DON’T TREAD ON ME! siedzący za mną Amerykanin ryknął: “Freedom!” Ciekaw jestem, w jakim on stanie żyje? Nie tyle geograficznym, co psychicznym. Bo na pewno nie intelektualnym…
Nie sprawia mi przyjemności opisywania głupoty i lenistwa innych. Nie sprawia mi przyjemności pisanie o tragicznym i – co tu dużo się oszukiwać – beznadziejnym stanie rzeczy. Nie daje mi satysfakcji to, że przepowiadałem ten upadek już od dawna. Nie wiem, czy jeszcze będę pisał te felietony, bo jaki w sumie jest ich cel? Świadomi są świadomi, nieświadomi – hejtują. Zapewne na stare lata zaszyję się gdzieś w amerykańską puszczę i będą chodzić na ryby, siedzieć przed kominkiem i wreszcie przeczytam do końca tą okropnie długą Summę Teologiczną Tomasza z Akwinu, którą zacząłem czytać na studiach.
Marcin Vogel
Comments (3)
Tygodnik Program – Polish weekly in Chicago