Zawiany szef
Zawiany szef
Nie byłem na miejscu zdarzenia. Nie jestem lekarzem. Ale jestem policjantem z prawie 25-letnim doświadczeniem i kiedy coś śmierdzi, to to czuję. Sprawa Superintendenta Eddie Johnson’a tak właśnie śmierdzi.
Mam szczerą nadzieję, że kiedy ten artykuł ukaże się w druku, Superintendent Eddie Johnson, szef chicagowskiej policji, już nim nie będzie. Wątpię, czy poda się do dymisji, bo do tego trzeba mieć jakieś tam poczucie etyczności postępowania, a jemu, jako politykowi, to poczucie etyczności odebrano w momencie mianowania go na stanowisko szefa policji. Raczej zostanie zmuszony do przejścia na emeryturę, a jakaś afro-amerykańska firma konsultingowa zaraz go zatrudni. Tak czy inaczej sprawa zostanie zatuszowana.
O czym piszę? Rzecz jasna o tajemniczych wydarzeniach z porannych godzin 17 października, kiedy to ktoś anonimowo poinformował policję, że pod znakiem stopu w okolicy ulic Aberdeen i 34-tej stoi auto z kierowcą, który wydaje się być nieprzytomny. Policja przybyła na miejsce zdarzenia i odkryła, że kierowcą pojazdu był nie kto inny, ale szef chicagowskiej policji, Superintendent Eddie Johnson. Co stało się później, przerasta wszelkie wyobrażenie. No, chyba że mieszka się w Chicago i pracowało się tak, jak ja, w najbardziej skorumpowanym departamencie tego miasta – w Chicago Police. Szef policji oświadczył policjantom, którzy się pojawili, że wszystko jest w porządku i pojechał sobie do domu.
Oczywiście sprawa jakoś wypłynęła na światło dzienne. I zaczęły się pytania. Superintendent Johnson pośpieszył z wyjaśnieniem, że jego chwilowe zawroty głowy były spowodowane nowymi lekarstwami na ciśnienie. Kiedy to wytłumaczenie zostało przyjęte salwą (powstrzymywanego dla przyzwoitości) śmiechu, odważny szef policji dodał, że podczas późnej kolacji wypił również parę drinków. Jednocześnie szef policji zarządził natychmiastowe, dogłębne i absolutnie obiektywne dochodzenie na temat jego przypadku.
W trakcie swojej kariery w Chicago Police, zatrzymałem setki pijanych kierowców. Bardzo niewielu przyznało się do tego, ile naprawdę wypili. Zdecydowana większość deklarowało dwa drinki. Tak, jak Superintendent Johnson. Paru próbowało usprawiedliwiać się zażywanymi lekarstwami. Tak, jak Superintendent Johnson. Ale nikt nie kontynuował samemu jazdy do domu. Tak, jak Superintendent Johnson.
Cała sprawa śmierdzi od początku do końca. Po pierwsze – tak zwane DUI to nie tylko jazda po alkoholu, ale również po zażyciu używek lub lekarstw. Wiele osób nie jest tego świadomych, ale jazda po zażyciu, na przykład, Lunesta czy Prozac, może okazać się prostą metodą na wizytę w areszcie. Na każdym opakowaniu lekarstw jest wyraźnie napisane, że nie powinno się prowadzić pojazdów zmotoryzowanych, dopóki nie wie się, jak te lekarstwa na nas oddziaływują. Po drugie – wszyscy wiemy, że nie jest wskazane mieszanie lekarstw z alkoholem. Nawet mała dawka alkoholu może spowodować poważne zmiany w działaniu tych lekarstw, a w efekcie naszych zdolności prowadzenia pojazdu. Sam alkohol by zapewne tego nie spowodował. Tak, z resztą, jak same lekarstwa. Ale ta kombinacja mogła okazać się zgubna. No a już totalnym kuriozum jest, że osobie, która podobno narzekała na problemy zdrowotne, pozwolono na to, żeby zawiozła się sama do domu. Standardową praktyką w takich sytuacjach jest wezwanie karetki, i wielce prawdopodobnie – przejażdżka do szpitala.
W przypadku Superintendenta Eddie Johnson jednak tak to nie wyglądało. Policjanci, po stwierdzeniu kto jest za kierownicą, prawdopodobnie żałowali, że się tam pojawili. Przyjęli za dobrą monetę najbardziej żałosną z wymówek i radośnie pozwolili swojemu szefowi pojechać do domu. Wiadomo, że dogłębne i obiektywne dochodzenie zarządzone przez przez Superintendenta w jego własnej sprawie spełznie na niczym. No, może tych dwóch biednych policjantów dostanie nagany za niespełnienie obowiązków służbowych. I pewnie za rok czy dwa, jako “swoje chłopy”, zostaną mianowani na detektywów. Mam nadzieję, że im to jakoś będzie spędzać sen z oczu. A może i nie. Korupcja ma to do siebie, że patrzy na swoich wychowanków łaskawym okiem. A w chicagowskiej policji ma na co popatrzeć…
Marcin Vogel